Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

niedziela, 30 czerwca 2013

Choć goni nas czas

- Gdyby tylko udało się uchwycić to uczucie, które mam teraz - powiedział Linklater do spacerującej obok niego pięknej nieznajomej.
- Co masz właściwie na myśli? - zapytała z dziewczyna.
- Chciałbym umieć opisać dla kogoś uczucie tej chwili, w której jesteśmy, aby ktoś kto tego słucha naprawdę mógł poczuć to samo co ja. Pragnąłbym umieć je komuś przekazać zamiast zachowywać je samolubnie dla siebie. 

Kadr z filmu "Przed wschodem słońca"
Taki dialog mógł prawdopodobnie zaistnieć pomiędzy spacerującymi nocą po Filadelfii Richardem Linklaterem i dopiero co poznaną przez niego Amy Lehrhaupt. Reżyser wchodzącego właśnie do kin Przed północą oparł trzeci już z kolei (po Przed wschodem słońca i Przed zachodem słońca) film na historii, która przydarzyła mu się naprawdę. Kto zatem powie teraz, że "taka miłość się nie trafia"?

Linklater poznał ukochaną jesienią 1989 r. Spędzając jedną noc w Filadelfii spotykał ją przypadkiem w sklepie z zabawkami. Richard miał wtedy 29 lat, podczas gdy dziewczyna szalała jeszcze do niedawna jako nastolatka. Całą noc spędzili wówczas na rozmowach o sztuce, nauce, filmie oraz czymkolwiek innym, co wydawało im się godne uwagi. Zanim nadszedł ranek, zadurzyli się w sobie na dobre. Przed odjazdem wymienili się numerami telefonów, nie wierząc jednocześnie w to, że ich uczucie przetrwa próbę czasu. Przeczuwając nieuchronnie zbliżającą się stratę, po jakimś czasie stracili kontakt. W wywiadach Linklater wspomina o tym, że nawet podczas przechadzania się z dziewczyną ulicami Filadelfii nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ich historia jest znakomitym tematem do przeniesienia na ekran. Nie mógł jednak wymyślić odpowiedniego sposobu, którym mógłby przekazać widzowi dokładnie to, co czuł, gdy spotkał tej nocy Lehrhaupt. 

Nakręciwszy Przed wschodem słońca miał nadzieję, że dziewczyna pojawi się na premierze filmu i ponownie uda im się porozmawiać. Reżyser nie wiedział jednak jeszcze wtedy, że zanim zdjęcia do obrazu rozpoczęły się na dobre, Lehrhaupt zmarł w tragicznym wypadku motocyklowym.

E. Hawke i J. Deply jako Jesse i Celine
Historia Celine (Julie Deply) i Jessego (Ethan Hawke) - bohaterów całej trylogii - toczy się odrobinę inaczej. Poznawszy się w pociągu do Wiednia, bohaterowie wysiadają razem na stacji i rozpoczynają zwiedzanie miasta. Wspólnie postanowili, że zanim nastanie ranek przeżyją niezapomniane chwile, których nie zmącą później niezdarne próby podtrzymywania kontaktu po rozstaniu. Podczas spacerowania ulicami Wiednia, Celine i Jesse pod wpływem chwili zakochują się w sobie bez pamięci. Spędziwszy całą noc na rozmowach o wszystkim, co istotne, rozstali się przyrzekając sobie powrót do Wiednia za sześć miesięcy.

Po upływie kilku lat Celine i Jesse spotykają się raz jeszcze. Bohater dostrzega kobietę, gdy ta przyglądała się mu zza wystawowego okna. Jesse przyjechał właśnie do Paryża, aby promować swoją najnowszą książkę. Za kilka godzin będzie musiał wyruszyć na lotnisko, jednak pokusa rozmowy z Celine jest silniejsza od niego i bijąc się sam ze sobą, prosi kobietę, aby oprowadziła go po mieście. Czas jednak ucieka nieubłaganie szybko.

Wymyśliwszy sobie Celine i Jessego, Linklater mógł jedynie przeczuwać jak wielką przyjemność sprawi widzom na całym świecie. Stworzyć bowiem historię tak niepewną, marzycielską i niezrujnowaną tandetnym romantyzmem to wielka sztuka. Widz, choć pozostawiony z setką niedopowiedzeń, po obejrzeniu filmów jest wzruszony i wdzięczny reżyserowi za delikatność, z jaką przedstawił mu kochanków. Linklater czyni bowiem z zauroczenia uczucie młodzieńcze i raptowne, lecz przy tym także niezwykle głębokie. "That thing in the air", jak określił sam reżyser jest absolutnie odczuwalne i napawające niewyjaśnienie dziwną nadzieją, że życie, gdy tylko odważymy się działać, może dać nam o wiele więcej niż się po nim spodziewamy.

Before Sunrise/ Przed wschodem słońca
Austria, Szwajcaria, USA, 1995, 105'
reż. Richard Linklater, scen. Richard Linklater Kim Krizan, zdj. Lee Daniel, prod. Anne Walker-McBay, dystr. Columbia Pictures, wyst. Ethan Hawke, Julie Deply.

Before Sunset/ Przed zachodem słońca
USA, 2004, 77'
reż. Richard Linlater, scen. Richard Linklater, Ethan Hawke, Julie Deply, zdj. Lee Daniel, muz. Julie Deply, prod. Anne Walker-McBay, dystr. Warner Independent Pictures, Warner Bros. Pictures, wyst. Ethan Hawke, Julie Deply.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

„Czasami zdarza mi się usłyszeć– „To takie nowohoryzontowe!”


mat.pras.

18 lipca po raz 13 rozpocznie się festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty. Odbywające się rokrocznie wydarzenie przyciąga do Wrocławia tysiące entuzjastów kina niezależnego i autorskiego. O czarnych koniach programu i pierwszych podsumowaniach na temat Kina Nowe Horyzonty na dwa miesiące przed jego pierwszymi urodzinami, opowiada dyrektor festiwalu Roman Gutek. Rozmawia MAGDALENA KRZANOWSKA

                                                            

Za miesiąc rozpoczyna się 13. edycja festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Czy lipiec to zatem Pana ulubiony miesiąc w roku?

Otwarcie 12. T-Mobile NH/ fot. R. Placek
Mam inne ulubione miesiące, choć lipiec jest ważny ze względów zawodowych i o tyle fajny, że podsumowuje ten roczny rytm, który jest u nas [w Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty – przyp. red.] od lipca do lipca. Jest to taki pik, gdzie nasze różne wysiłki i energia kumulują się. Festiwal to fantastyczne miejsce na którym możemy dzielić się z innymi tym, co jest nam bliskie i co lubimy. Jest to bardzo miłe, gdy sale kinowe wypełniają się po brzegi. Właśnie ta duża widownia, na niełatwych wcale filmach, mimo wakacji po prostu cieszy. Od początku chcieliśmy, aby ten festiwal miał swoją twarz i charakter. Miał być wyrazisty. Wydaje mi się, że przekonaliśmy sporą grupę osób, która po prostu wie, o co na wrocławskim festiwalu chodzi. Nie idziemy specjalnie na kompromisy, a pomimo tego przecież mamy wierną publiczność, która też cały czas się poszerza. Cieszy mnie fakt, że to, co wymyśliliśmy sobie 13 lat temu ciągle ma sens. Podczas festiwalu nie pokazujemy łatwych filmów. Często są to nawet bardzo radykalne tytuły, ale pomimo tego publiczność jest gotowa je oglądać. Niektórzy widzowie potrzebują takiego kina, choć mam świadomość, że stanowią oni elitę. Mamy w lipcu we Wrocławiu fantastycznie święto kina, na które przyjeżdża świadoma publiczność. Wszyscy uczestniczymy w celebrowaniu kina – twórcy i publiczność. Tworzy się niezwykła synergia. Od początku bardzo świadomie chcieliśmy pokazywać właśnie to trudniejsze kino i tworzyć wokół niego swoisty ruch. Chcieliśmy zapraszać twórców, wydawać książki i uzupełniać pokazy filmowe różnymi wydarzeniami- performance’ami, instalacjami, czy koncertami. Wydaje mi się, że trafiliśmy tym w odpowiednią niszę i potrzeby widzów.

Reakcji na jakie tegoroczne tytuły nie może się Pan doczekać najbardziej?

"Życie Adeli" A. Kechiche'a otworzy 13. T-Mobile Nowe Horyzonty
Na tegorocznym festiwalu pokażemy dwieście filmów. Imprezę otworzy nagrodzony kilka tygodni temu Złotą Palmą na festiwalu w Cannes najnowszy obraz Abdellatifa Kechiche'a „Życie Adeli. Rozdział 1 i 2”.  Opowiada on o wchodzącej w dorosłe życie paryskiej nastolatce: o szkole, seksualnej inicjacji, pierwszej wielkiej miłości, dramatycznym rozstaniu i życiowych wyborach. Oglądałem „Życie Adeli” kilka dni przed oficjalnym pokazem w małym gronie i byłem przekonany, że otrzyma jedno z głównych festiwalowych wyróżnień. Od pierwszych ujęć zafascynował mnie prostotą, naturalnością i świetną grą młodych aktorek. Wywołał u mnie bardzo silne emocje, choć reżyser unika taniego melodramatyzmu. Jest bezstronny, a swoim bohaterkom pozostawia wolność wyboru. 

Jestem bardzo ciekawy reakcji na filmy Hansa Jürgena Syberberga. Tworzy on kino osobne. Jego filmy to dzieła totalne. Z jednej strony jest zafascynowany twórczością Ryszarda Wagnera i jego geniuszem, z drugiej zaś nienawidzi go za propagowanie mitów germańskich, które dały podwalinami faszyzmowi. W Polsce jest w ogóle nieznany i ciekawi mnie jak widzowie zareagują na jego filmy- na brak linearnej narracji i wielość form wyrazu. Syberberg za każdym razem wciąga widza do dyskusji, nie chce, aby był bierny. Jego erudycyjne filmy są bardzo wieloznaczne.

Kadr z filmu "Wielki Błękit" w reż. Luca Bessona
Interesuje mnie też bardzo reakcja młodszej części widowni na filmy Leosa Caraxa, Jeana-Jacquesa Beneixa, czy Luca Bessona w sekcji Neobarok francuski. Reżyserzy Ci stworzyli w latach 80. nurt będący zupełnym zaprzeczeniem tego, co dotychczas powstawało we Francji. Nie były to filmy realistyczne, a absolutnie wykreowane. Dla mnie osobiście jest to także frajda, bo wracam po latach do filmów, które odkrywałem będąc młodym człowiekiem. Dzięki takim retrospektywom udaje mi się także sprawdzić, czy pewne filmy się starzeją. Jestem także ciekawy reakcji na najnowszy film szaleńczego Lava Diaza „North, the End of History”. To jest jeden z filmów prosto z Cannes. Nie mogę się poza tym doczekać reakcji na obrazy konkursowe. Promujemy filmy twórców, którzy dopiero zaczynają. Konkurs międzynarodowy to miejsce na pokazy filmów reżyserów, którzy mają odwagę iść swoją drogą i mają już własny charakter pisma. Tym różnimy się od innych festiwali.

W tegorocznym programie niezwykle kusi sekcja „Filmy o sztuce”, w której zostanie pokazanych 12 tytułów o sztukach wizualnych i performatywnych w muzyce oraz popkulturze. Czy nie zawsze czytelna sama przez się sztuka jest w proponowanych dokumentach zrozumiała?

Kadr z filmu "What is this film called love?" w reż. Marka Cousinsa
To filmy nie tylko o sztukach performatywnych. Są to pełnometrażowe dokumenty o sztuce i o zjawiskach, które się w niej pojawiają. Mogą one poza tym być o artystach, zarówno tych współczesnych, jak i klasycznych, a także na przykład o kinie czy cyrku. Dla nas, jako organizatorów festiwalu, ważne było, aby dokumenty nie były telewizyjnymi reportażami, a pojawiający się w nich ludzie „gadającymi głowami”. Pokazujemy obrazy ciekawe pod względem formy. Ważne jest, aby w tych filmach widać było charakter reżysera i jego osobisty stosunek do konkretnego dzieła przedstawianego w dokumencie.

Na wielkie wydarzenie zapowiada się projekcja filmu Gustava Deutscha „Shirley - wizje rzeczywistości”. Czy ten film to przede wszystkim niezwykłe wrażenia wizualne, czy także intrygująca fabuła?

"Shirley-wizje rzeczywistości" jako wydarzenie specjalne festiwalu
Deutsch ożywia na ekranie kilkanaście obrazów Edwarda Hoppera – wybitnego amerykańskiego artysty, tworzącego w pierwszej połowie XX wieku. Mieliśmy a propos tego filmu bardzo burzliwą dyskusję po zobaczeniu go na projekcji w Berlinie. Zastanawialiśmy się, czy jest to dokument, czy może fabuła. Zdecydowaliśmy pokazywać w ramach wydarzeń specjalnych, gdyż uznaliśmy, że jest to jednak fabuła. Deutsch wymyśla sobie bowiem tytułową Shirley - kobietę, która jest wspólna dla wszystkich obrazów Hoppera i czyni ją narratorką filmu.

Dlaczego dokumenty muzyczne, które zawsze cieszą się dosyć dużym zainteresowaniem widzów, przywędrowały w tym roku właśnie ze Szwajcarii?

Od dawna dostrzegałem, że w szwajcarskim dokumencie dużo się obecnie dzieje. Powstaje tam mnóstwo obrazów pełnometrażowych i w dodatku dzieje się kilka ciekawych festiwali kina dokumentalnego. Jako organizatorzy festiwalu byliśmy już od dawna też zainteresowani dokumentami muzycznymi. Mieliśmy do wyboru wiele tytułów i ze względu na ograniczona liczbę seansów, musieliśmy zrezygnować z wielu dobrych filmów.

Jeżeli chodzi zaś o Rosję to najchętniej zawsze pokazywanymi i oglądanymi o tym kraju filmami są dokumenty o tematyce społeczno-politycznej. Czy sekcja Nowe Kino Rosji ma na celu skierowanie uwagi widza na inne oblicze tego kraju?

Kadr z filmu "Wołga, Wołga" w reż. Grigorija Aleksandrowa
Trochę tak. Dzieje się tak z tego względu, iż na zagranicznych festiwalach prezentuje się zazwyczaj oficjalne kino rosyjskie. Są to filmy artystyczne, ale pochodzące jednak z głównego nurtu. Wiele z filmów, które pokażemy zostały zrobione za grosze, są wręcz amatorskie. Wszystkie są jednak bardzo krytyczne w stosunku do współczesnej Rosji i bezkompromisowe. Do ich twórców niełatwo dotrzeć i z pewnością to nie jest wszystko, co jest w tym nurcie do pokazania. Podstawowym założeniem przy tworzeniu tej sekcji była chęć pokazania prawdziwej Rosji. W wielu współczesnych filmach o tym kraju widać bowiem autocenzurę, która wynika z dofinansowania produkcji ze środków publicznych. Jestem bardzo ciekawy czy na podstawie tych filmów, będzie można zweryfikować nasze założenie.

Ciekawą propozycją jest także sekcja Neobarok francuski, czyli powrót do lat 80. XX wieku. Jej bohaterami są trzej francuscy reżyserowie, w tym znany szerszej publiczności Luc Besson. Jakich doznań estetycznych można spodziewać się po obejrzeniu filmów tej sekcji?

Kadr z filmu "Betty" w reż. Jeana-Jacquesa Beneixa
Był to okres kiedy kilku młodych twórców zaczęło robić kino kreacyjne, zupełnie różne od realistycznego kina francuskiego, do którego przywykliśmy. To był wówczas szok dla krytyków filmowych. Każdy z tej trójki reżyserów jest inny i tworzy bardzo osobne filmy, ale da się też znaleźć w ich dorobku wiele cech wspólnych. Realizowane w latach 80. XX wieku filmy Caraxa, Beneixa i Bessona określono mianem neobaroku francuskiego. Były to filmy o bardzo rozbuchanej formie, a barok właśnie z tymi cechami nam się przecież kojarzy – z przepychem, ozdobnością i nadmiarem. Te filmy właśnie takie są. Jednocześnie były one jednak mocno osadzone w zastanej rzeczywistości. Wtedy właśnie narodziła się kultura punkowa, słychać było pierwsze protesty przeciwko konsumpcjonizmowi, korporacjom i establishmentowi. Bohaterami tych filmów są totalni outsiderzy i samotnicy. Kojarzą mi się oni z bohaterami, których stworzył w latach 50. i na początku lat 60. Jean-Luc Godard. Twórcy neobaroku francuskiego nie uciekają jednak od współczesności, a wręcz ją wykorzystują. Mieli dar wyczuwania tego, co nowoczesne – wykorzystywali wideoklipy, kolor, szybkość, czy choćby technikę komiksową. „Księżyc w kałuży”, „Diva”, „Betty”, „Atlantis” czy „Subway” – być może nie widać w tych filmach wyraźnego podobieństwa, ale mam nadzieję, że się nie zestrzały. Wydaje mi się, że przetrwały próbę czasu. Ciekawi mnie przede wszystkim reakcja młodej widowni, która ma dzisiaj zupełnie inne doświadczenia niż ja, gdy po raz pierwszy widziałem te filmy.

Podczas festiwalu pokazana zostanie także retrospektywa jednego z najważniejszych eksperymentatorów w polskim kinie, Waleriana Borowczyka. Jak Pan sądzi – czy większą liczbę widzów przyciągną do kina jego animacje, czy artystyczne filmy erotyczne?

Kadr z filmu "Goto: Wyspa miłości" w reż. W. Borowczyka
Retrospektywa Borowczyka nie będzie przeglądem całości jego dorobku. Twórcy zdarzyły się mniej udane obrazy, których nie chcieliśmy pokazywać. Nie staraliśmy się tworzyć tej retrospektywy, aby wabić kogoś erotyzmem. Borowczyk był po prostu wielkim artystą, a jego filmy są bardzo rzadko pokazywane. Większość z widzów, gdy myśli o reżyserze jest w stanie wymienić jedynie „Dzieje grzechu”, a tak naprawdę tworzył surrealistyczne animacje, m.in. z Janem Lenicą. „Goto: wyspa miłości” jest pełnometrażowym filmem eksperymentalnym, stworzonym w bardzo kafkowskim niemalże w duchu. Borowczyk żył w czasach, w których inspiracja goniła inspirację. Twórczość Franza Kafki przeżywała renesans, a swoje najlepsze dramaty tworzyli wtedy Eugène Ionesco i Samuel Beckett. „Goto: wyspa miłości” jest w moim odczuciu dla sztuki filmowej tym, co dzieła tych twórców dla literatury. Nie studiowałem dokładnie życiorysu Borowczyka, dlatego nie jestem w stanie powiedzieć co skłoniło go do nakręcenia filmów erotycznych. Być może chodziło mu o prowokowanie i przekraczanie granic.

Inną ważną retrospektywą będzie przegląd filmów Hansa Jurgena Syberberga. Powstaje ona przy okazji 200 rocznicy urodzin Ryszarda Wagnera, którego twórczością reżyser bardzo się inspirował. Dlaczego pragnie Pan zapoznać widzów z dorobkiem Syberberga?

Kadr z filmu "Parsifal" w reż. Hansa Jurgena Syberberga
Festiwale, szczególnie takie jak nasz, powinny pokazywać filmy, które nie są powszechnie znane, a z różnych względów są godne prezentacji. Syberberg zdecydowanie wpisuje się w kanon szaleńców, którzy porywali się w kinie na rzeczy niemożliwe. Na stworzenie dzieła totalnego właściwie. Jego twórczość jest dyskusyjna, ale jednocześnie niezwykle fascynująca. Syberberg stara się stworzyć nowy rodzaj kina. To obrazy antynarracyjne. W swoich filmach miesza rozmaite elementy sztuki – teatr, kino, kukiełki, dokument, czy nawet slajdy. Jego bohaterowie wygłaszają tyrady, co nadaje fabule bardzo erudycyjny charakter. Syberberg zamieszcza w filmach mnóstwo cytatów, choćby w „Hitlerze - filmie z Niemiec”. Sięga zarówno po myśli współczesnych twórców, jak i klasyków greckich. Jego filmy starają się dotrzeć do istoty duszy niemieckiej, aby po prostu ją zrozumieć. Syberberga fascynuje Wagner, jego genialna twórczość. Z drugiej strony nienawidzi Wagnera za idealizowanie idei narodu wybranego. Syberberg zastanawia jak to możliwe, ze naród, który wydał wielu wybitnych muzyków, pisarzy i filozofów, mógł wydać także Adolfa Hitlera, który zanegował dotychczasowy dorobek kultury europejskiej.

Czy filmy z sekcji Cyberpunk-Nocne Szaleństwo zabiorą widza w szaloną podróż do lat 80. i 90., gdy na temat przyszłości, a obecnej teraźniejszości, fantazjowało się, że będzie niezwykle stechnologizowana?

Kadr z filmu "Welt am Draht" w reż. Reinera Wernera Fassbindera
Myślę, że tak. Te filmy to jednak nie tylko science fiction. To obrazy robione z przymrużeniem oka, które bawią się rozmaitymi formami i gatunkami filmowymi. Nocne szaleństwo jest okazją do wyluzowania się i odreagowania po wcześniejszych pokazach. Oferują odpoczynek od filmów depresyjnych, czarnych i mrocznych, które na festiwalu się przecież pojawiają. Oczywiście jednak nie wszystkie takie są! Nocne szaleństwo będzie ciekawym spojrzeniem na to jak 30, 40 lat temu myślano o przyszłości i w jaki sposób ją sobie wyobrażano. Być może ta sekcja sprowokuje też widzów do refleksji na temat tego dokąd doszliśmy i gdzie jesteśmy.

Na wrocławskim Rynku będzie można także obejrzeć odnowioną cyfrowo wersję niemego „Pana Tadeusza” w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego z 1927 roku.. Czy to ostatni dzwonek dla tych, którzy przegapili wcześniejsze pokazy filmu?

Pokaz specjalny "Pana Tadeusza" odbędzie się na wrocławskim Rynku
Wcześniej był tylko jeden pokaz tego filmu, z okazji uroczystego otwarcia kina Iluzjon w Warszawie w listopadzie ubiegłego roku. Były to równoczesne pokazy filmu w kilkunastu polskich miastach (m.in. w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu) oraz w Wilnie. „Pan Tadeusz” na wrocławskim rynku będzie kontynuacją naszej współpracy z Filmoteką Narodową. Film pojawia się we Wrocławiu nie bez powodu, ponieważ kopię obrazu, z której możemy obecnie korzystać odnaleziono właśnie tutaj, w 2005 roku. Do tego czasu zakładano, że ocalone przez Filmotekę 40 minut „Pana Tadeusza” jest jedynym materiałem, który się zachował. Okazało się jednak, że jest zupełnie inaczej i wielką niespodzianką było odnalezienie filmu we Wrocławiu na strychu. Nie jest to jednak wersja pełna. Ciągle brakuje około 20 minut filmu. Kopia była wręcz w opłakanym stanie, lecz Filmotece udało się ją odrestaurować. Niezwykłe jest to, że gdy Polacy uciekali po wojnie z Wilna komuś przyszło na myśl, aby oprócz rzeczy osobistych zabrać także ważącą niemal 30 kilogramów kopię filmu. Jest to godne podziwu. Nową ścieżkę dźwiękową do „Pana Tadeusza” skomponował Tadeusz Woźniak i to on właśnie wraz z zespołem wykona 25 lipca muzykę na żywo. Pokazy na rynku mają swój urok. Mam wrażenie, że cofamy się w czasie do okresu, kiedy filmy pokazywane były podczas jarmarków i innych ludycznych wydarzeń. Taka celebracja kina jest czymś niepowtarzalnym.

W sierpniu minie rok od uruchomienia Kina Nowe Horyzonty. Czy ma Pan wrażenie, że wpasowało się ono już w tutejszy klimat, czy jest nadal traktowane przez wrocławian jako coś cudacznego? W końcu żadne inne miasto w Polsce nie może poszczycić się kinem, które przy tak olbrzymich gabarytach nie jest multipleksem a uniwersalną przestrzenią kulturalną. 

Foyer Kina Nowe Horyzonty
Jesteśmy na samym początku. Jan Pelczar, dziennikarz radiowy, opowiadał mi ostatnio taką anegdotę związaną z kinem, gdy poprosił taksówkarza o zawiezienie go pod Kino Nowe Horyzonty. Kierowca z pełna powagą odpowiedział jednak, że tam już nie ma kina i właściwie nie wiadomo co jest w zamian. Obawiam się, że część ludzi tak to właśnie postrzega. To nie jest jednak kino dla każdej publiczności i takie było nasze założeniem. Z drugiej strony ze względu na wielkość kina i liczbę sal, nie da się też zrobić z tego radykalnego art house’u. Staramy się, aby to miejsce tętniło życiem. Zmieniliśmy wnętrze kina i rozjaśniliśmy je odrobinę. Pomysł na to miejsce zrodził się naszych, to jest mojej i Radka Drabika, dyrektora zarządzającego w Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty, głowach. Wiedzieliśmy jak to powinno wyglądać. Inspirowaliśmy się różnymi przestrzeniami. Wrocławscy architekci- Dominika Buck i Paweł Buck z pracowni BUCK.ARCHITEKCI- stworzyli niezwykle ciekawy projekt. Mamy też dalsze plany w związku z tym miejscem. Chcielibyśmy odpowiednio wyposażyć największą salę kinową i zreorganizować ją tak, aby mogły się w niej odbywać koncerty. Zmieniamy to miejsce, choć to dopiero początki. Takiego przedsięwzięcia nie było wcześniej we Wrocławiu. Drastycznie zmieniliśmy repertuar kina, co poskutkowało od razu odpływem publiczności komercyjnej. Z drugiej jednak strony jestem dumny, że w ciągu ośmiu miesięcy Kino Nowe Horyzonty odwiedziło aż 260 tysięcy ludzi. Myślę, że potrzebujemy jeszcze co najmniej dwóch lat, aby faktycznie się rozkręcić.

Pragnie Pan przekonywać do Nowych Horyzontów tych, którzy na festiwalu jeszcze nie byli, czy skupia się Pan przede wszystkim na wiernych festiwalowiczach? 

12. edycja festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty
Będziemy dopieszczać stałych bywalców festiwalu. Od jesieni wprowadzimy specjalny abonament dla regularnych widzów kina i festiwalu. Chciałbym jednak przyciągnąć na festiwal także tych, którzy w tym wrocławskim świecie kina jeszcze nie uczestniczyli.
Czy po tylu edycjach festiwalu dostrzega Pan już silną społeczność „nowohoryzontowiczów”?

Tak i to nie tylko wrocławskich. Pierwszym miejscem, o którym od razu myślę w tym kontekście jest forum festiwalowe. Tam rozmowy prowadzone są na okrągło- przed rozpoczęciem festiwalu, w trakcie jego trwania i po zakończeniu. Ludzie, którzy się tam wypowiadają poznali się dzięki Nowym Horyzontom. Dzięki rozmowom z wrocławianami wiem, że ten festiwal ich połączył. Jest to mam wrażenie pewnego rodzaju doświadczenie generacyjne. Jest to społeczność zakręcona na punkcie specyficznego rodzaju kina- autorskiego i eksperymentalnego.

„To takie nowohoryzontowe” – zdarza się to panu już usłyszeć?

Oczywiście! Jest wiele takich sytuacji w kontekście rozmów o filmach. Do kin wchodzi właśnie film Todda Phillipsa „Kac Vegas 3”. W jednej ze scen, bohater filmu ma być właśnie wysłany przez swoją rodzinę do szpitala psychiatrycznego i oni zachwalają mu pewne miejsce o bardzo osobliwej nazwie „New Horizons”. Na ekranie przetłumaczono to oczywiście na „Nowe Horyzonty”. Przeczytawszy to, część publiczności kojarząca festiwal wybuchła śmiechem. Zdarza mi się słyszeć takie stwierdzenia, oczywiście. Zazwyczaj padają one w kontekście filmów, ale też nie zawsze. Czasem jest to też takie symboliczne mrugnięcie okiem.

Roman Gutek dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty. W 1985 roku stworzył Warszawski Festiwal Filmowy, którego był dyrektorem do 1992 r. W 1994 r. założył własną firmę dystrybucyjną Gutek Film, która wprowadziła do polskich kin ponad 400 filmów. Gospodarz warszawskiego kina Muranów i kina Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Entuzjasta kina niezależnego, autorskiego i eksperymentalnego. Admirator reżyserów, którzy decydują się iść w kinie nieprzetartymi szlakami.

piątek, 21 czerwca 2013

Dziewczyna z szafy

Źródło: www.filmweb.pl
   Śpiewano kiedyś, że każdy potrzebuje kogoś do kochania - do tęsknienia, całowania i przytulania. Każdy, kto kochał chociaż raz wie tak naprawdę, że trzeba wtedy o wiele poważniejszych deklaracji niż to. Wszystko zależy pewnie jednak od człowieka i zdawać by się mogło, że miłości poszukują najwytrwalej samotnicy. Jedni pragną kogokolwiek, a drudzy kogokolwiek innego i wtedy pojawia się właśnie największy problem.

   Potencjał obu tych wariantów miłosnej historii wykorzystał Bodo Kox.Wchodząca właśnie przebojem do naszych kin Dziewczyna z szafy miała być opowieścią o miłości dwojga samotników. Zwiastun filmu sugeruje widzowi, że wybierając się do kina zobaczy zabawną i wzruszającą historię ludzi, którzy natrafili na siebie najpiękniej, bo przypadkiem. Zrozumieli siebie nawzajem, pokrętnie pokochali i obdarowali spokojem. Całość miała dopełnić postać trzeciego bohatera, który za miłością gonił jak szalony. Za jakąkolwiek. Z kina miałam nadzieję wychodzić zrelaksowana i pełna dobrego nastroju, bo jeśli tak wiele osób mówiło o tym, że to przebój sezonu to przecież nie mogli się mylić. Miałam nawet z początku ochotę wybrać się z tego powodu na Dziewczynę z szafy dwa razy. W życiu jednak!

   Jacek (Piotr Głowacki) zamieszkał po śmierci rodziców ze swoim bratem Tomkiem (Wojciech Mecwaldowski). Chorujący na nowotwór bohater jest w przeciwieństwie do Jacka niezwykle zamknięty w sobie i nieprzystosowany do życia wśród ludzi. Pomimo poważnych obowiązków Jacek chce jednak korzystać z życia i dlatego nie obawia się spotykać z kobietami, które niestety odstrasza chory Tomek. Nie chcąc jednak przepuścić szansy na "wielką miłość" , wychodzi od czasu do czasu z domu i zostawia brata pod opieką sąsiadki. Pewnego dnia ta nie będzie mogła zająć się Tomkiem, a pełen obaw Jacek zapuka do drzwi dziewczyny z naprzeciwka. Mająca dość własnych problemów Magda (Magdalena Różańska) godzi się ku zaskoczeniu Jacka na spotkania z Tomkiem. Do drzwi dziewczyny niejednokrotnie zapuka także inny adorator, któremu tajemnicza dziewczyna skradła serce już dawno temu...

M. Różańska i W. Mecwaldowski (www.filmweb.pl)
   Dziewczyna z szafy opowiada delikatnie o kilku rodzajach miłości. W filmie przyglądamy się goniącemu za uczuciem Jackowi, który pragnie być kochany przez kogokolwiek, gdyż nie wytrzymuje dłużej życia w pojedynkę. Doskonale wie, czego brakuje w jego życiu i odpowie na zaloty każdej kobiety, która zwróci na niego uwagę. Zupełnie innym przypadkiem jest Tomek, o którym z powodu jego choroby, nie jesteśmy z początku przekonani, że może kochać. Okazuje się jednak, że po poznaniu Magdy zupełnie oszaleje na jej punkcie. Koleje odwiedziny sąsiadki będą przywoływały na myśl skojarzenia z pierwszą podwórkową miłością chłopca, o której marzy i śni, a po znalezieniu się w jej pobliżu zupełnie słupieje. Pozostająca pod wrażeniem Tomka Magda, darzy także niejasnym uczuciem odwiedzającego ją dzielnicowego, który nie mając wprawy w romansowaniu, stara się niezdarnie dotrzeć do dziewczyny i zaprosić ją na spotkanie. Poza tym wszystkim obserwujemy na ekranie także miłość braterską. Dbający za wszelką cenę o komfort życia brata Jacek, stając przed niespodziewanym wyzwaniem, uświadamia sobie jak bardzo jest samotny i związany z Tomkiem.

   Wychodząc z kina nie towarzyszy nam entuzjazm. Idziemy raczej od rękę z dosyć nachalnym Rozczarowaniem, które po prostu nie chce się od nas odczepić. Dziewczyna z szafy nie spełnia bowiem plakatowych obietnic. Jest trochę śmiesznie i trochę wzruszająco. Mamy rewelację, ale nie absolutną. Oglądając film mamy wrażenie, że reżyser, choć mając fantastyczny zamysł, nie ukazał nam całego potencjału emocjonalnego bohaterów. Wszystkiego było w trakcie trwania filmu odrobinę za mało. Na koniec popadamy w dodatku w nieco niezrozumiałą melancholię, która niczego nie uczy, a jedynie przytłacza. Filmowi nie można odmówić jednak interesującego i odświeżającego gatunek komediowy pomysłu.Wojciech Mecwaldowski wspiął się w Dziewczynie z szafy na wyżyny swoich zdolności aktorskich, prezentując widzowi niezwykle realistyczną i złożoną psychologicznie postać. Na hit sezonu całość jednak zdecydowanie nie zapracowała.

Dziewczyna z szafy
Polska, 2013, 89'
reż. i scen. Bodo Kox, zdj. Arkadiusz Tomiak, prod. Włodzimierz Niderhaus, dystr. Kino Świat, wyst. Wojciech Mecwaldowski, Eryk Lubos,  Piotr Głowacki, Magdalena Różańska.

wtorek, 18 czerwca 2013

Tylko Bóg wybacza

Źródło: www.collider.com
   O pierwszych wrażeniach na temat najnowszego filmu Nicholasa Windinga Rafna tweetowano już podczas  jego projekcji w Cannes. Żaden z dziennikarzy nie był wówczas zachwycony, określając Tylko Bóg wybacza jako piękną katastrofę i tragiczną wręcz nudę, którą ratuje wyłącznie postać grana przez Kristin Scott Thomas.

   Poprzedni film Refna powalił polską publiczność na kolana. Na forach internetowych rozpisywano się o jego niezwykłym klimacie, świeżości, inności, piękności, cudowności i złotej kurtce Ryana. Ja na Drive zasnęłam, stąd idąc wczoraj do kina na Tylko Bóg wybacza miałam poważne obawy przed jego odbiorem. Okazało się, że bez potrzeby. Najnowszy obraz Refna jest bowiem jak staranne układanie kostki Rubika przez totalnego amatora. Przed oczami migają nam fluorescencyjne kolory zabawki, a my i tak cierpliwie układamy każdy element, aby dowieść sobie, że potrafimy doprowadzić zabawę do końca. Radośnie obracając ułożoną finalnie kostkę, zauważamy, że nie pasują nam pojedyncze kolory. Zaczynamy wtedy zastanawiać się od początku i znów nic nam z tego nie wychodzi... Jej układanie jest jednak cudownie wciągające.

   Gdy Julian (Ryan Gosling) traci swojego brata pragnie dosięgnąć zabójcy i odpłacić pięknym za nadobne. Spotkawszy jednak oprawcę, dowiaduje się o jego motywach i daruje mu życie. Po niedługim czasie do Bangkoku przylatuje matka braci (Kristin Scott Thomas), która nie wierząc w siłę syna, pragnie rozprawić się z zabójcą na własną rękę. Za morderstwem Billy'ego stoi jednak policjant, którego zdesperowana Crystal chce dopaść za wszelką cenę. Przeczuwający od początku nieszczęście Julian, czując wewnętrzną niezgodę na postawę matki, ignoruje jednak swoją intuicję i podąża za Changiem (Vithaya Pansringarm) , pragnąc spełnić prośbę ciągle nieusatysfakcjonowanej matki.

Kristin Scott-Thomas jako Crystal (www.movies.tvguide.com)
   Tylko Bóg wybacza jest autorskim hymnem Refna o męskości i rywalizacji tej samej płci. Obaj bracia zostają przedstawieni widzowi przez pryzmat postrzegania matki. To totalnie różne osobowości, z których tylko jeden posiada cenione przez nią cechy - zdecydowanie, wolę walki, zaciekłość i siłę psychiczną. Julian, choć postawny i srogi, jest słabeuszem i wrażliwcem. Brutalny świat, w którym żyją bracia weryfikuje ich postawy i zachowania. Poruszający się w rzeczywistości po omacku Julian czuje się stłamszony przez matkę, ale przysięga jej dozgonną wierność, która symbolizuje wieczne oddanie i wdzięczność dla kobiety, która go urodziła. Julian wie, że jeżeli Crystal pragnie zemsty, musi ona się dokonać jego rękami. Ostatnie spotkanie z matką można interpretować zatem jako symboliczne porozumienie Juliana z kobietą. Wiemy, że bohater jest świadomy tego skąd wziął się na świecie i jest jej wdzięczny za podarowanie mu życia.

   W filmie Refna brutalność spotyka się z onirycznym oderwaniem od rzeczywistości. Obie te cechy kłują Juliana niczym ciernie i toczą w jego duszy symboliczną walkę. Rzeczywista rywalizacja, którą trudni się na co dzień w klubie Julian odbywa się także w jego głowie. Wyzwolicielkami tych cech są w rzeczywistości kobiety, które spotyka na swojej drodze bohater - agresywna i stanowcza matka, a z drugiej strony delikatna i wyzwolicielska Mai, w której Julian się kocha. Postawiony w sytuacji bez wyjścia bohater miota się między udzieleniem pokuty zabójcy brata, które uważa za słuszne a wymuszanym przez matkę brutalnym rozprawieniem się z Changiem. Nie przeczuwa nawet, że natura policjanta jest bliska jego własnej.

Ryan Gosling jako Julian (www.zimbio.com)
   Opornych na fabułę i symboliczne przesłanie widzów, Tylko Bóg wybacza syci obrazem i upaja elektroniczną ścieżką dźwiękową. Pewne sceny filmu do złudzenia przypominają złowieszcze kadry Kubrickowskiego Lśnienia. Porzuciwszy wszelkie złudzenia o zrozumieniu fabuły i nie skupiając się zbytnio na swoim znudzeniu można jednocześnie doświadczyć czystej przyjemności z oglądania nasączonych kolorami i fluorescencyjnym światłem scen. Kto szuka zatem realizmu, popisowych bójek i królowania Goslinga na ekranie nie będzie zadowolony. Oczekując bowiem od filmu konkretnych rzeczy, w tym przypadku żadne z nich nie zostaną przez Refna spełnione. Na seansie Tylko Bóg wybacza wskazana jest za to otwarta głowa i chęć czytania filmu przez obraz.

Only God Forgives
Dania, Francja, 2013, 90'
reż. i scen. Nicholas Winding Refn, zdj. Larry Smith, muz. Cliff Martinez, ed. Matthew Newman, prod. Lene Børglum, dystr.
Radius-TWC, Lionsgate UK, wyst. Ryan Gosling, Kristin Scott Thomas, Vithaya Pansringarm, Ratha Phongam, Gordon Brown, Tom Burke.

piątek, 14 czerwca 2013

Fatalne zaurocznie

Źródło: www.allposters.pl
   Parę tygodni temu podczas swojej wizyty w Białym Domu, aktorka Glenn Close przyznała, że patrząc z dystansu na swoją rolę w Fatalnym zauroczeniu (reż. Adrian Lyne, 1987) ma wrażenie, że mogła podejść do swojej bohaterki zupełnie inaczej. Aktorka wyraziła przekonanie, że dopiero po upływie niemalże 20 lat od premiery filmu w pełni zrozumiała czym jest choroba psychiczna, na którą cierpiała Alex Forester. Mając do czynienia z podobnymi zaburzeniami w codziennym życiu (objawy problemów zdrowotnych pojawiły się u dwojga jej bliskich) Close zrozumiała, że zbyt pobieżnie przeczytała scenariusz i nie wniknęła w rolę Alex tak, jak było to potrzebne. Przerażające dla niej stało się jednak to, że podczas pracy nad postacią Forester, konsultujący scenariusz psychiatrzy ani razu nie wspomnieli o problemach psychicznych, z którymi z całym przekonaniem borykała się bohaterka.

   Kilka lat temu Glenn Close założyła organizację non-profit Bring Change 2 Mind, której celem jest upowszechnianie wiedzy o zaburzeniach psychicznych i przeciwdziałanie stygmatyzującym te choroby zachowaniom i postawom. Z tego właśnie powodu została zaproszona do Waszyngtonu, do wzięcia udziału w debacie na temat społecznego postrzegania osób chorych psychicznie.Występ aktorki w Fatalnym zauroczeniu Lyne'a był zatem czymś o wiele więcej niż pogonią za Oscarową nominacją i przyczynił się do tego, że Close jest dziś sztandarowym społecznikiem na rzecz osób chorych psychicznie.

   Fatalne zauroczenie, jak każdy inny film, którego oglądamy po kilkudziesięciu latach od premiery, wywołuje zupełnie inne wrażenia niż z pewnością miał w założeniu. Historia, którą przedstawia  obraz nie traci jednak na ważności. Jest wciąż aktualna i nic nie wskazuje na to, aby w przyszłości pojawiły się zupełnie niewrażliwe na instrumentalne traktowanie ze względu na swoją seksualność kobiety. Alex Forester (Glenn Close) prędko wpada w oko. Podczas jednego z branżowych przyjęć  poznaje Dana Gallaghera (Michael Douglas), któremu od początku wie, że nie jest obojętna. Pech jednak chce, że tego wieczora jego żona Beth (Anne Archer) chce szybko wrócić do domu. Parę dni później rozstaje się z mężem na weekend nie wiedząc o tym, że Dan wpadł znów przypadkowo na Alex. Targani silnymi namiętnościami bohaterowie spędzają ze sobą noc. Następnego dnia Dan budzi się z wyrzutami sumienia i pragnie jak najszybciej zapomnieć o tym, co zrobił. Zauroczona mężczyzną Alex, nie może jednak zdzierżyć porzucenia i popadając w różne skrajności, pragnie zatrzymać Dana przy sobie.

G. Close i M. Douglas (www.examiner.com)
Oglądając Fatalne zaurocznie ma się wrażenie, że jest to historia niezwykle aktualna. Nawet bohaterka bestselleru Brytyjki Helen Fielding, Bridget Jones oglądając ten film wie, że od porzuconą i zranioną kobietę dzieli od desperacji jedynie parę kroków. Dystans tym bardziej się skraca jeśli taka osoba cierpi na poważne zaburzenia psychiczne. W całej swojej śmieszności, Bridget miała jednak rację mówiąc, że mogłaby skończyć jak Alex Forester.

   Fatalne zauroczenie po latach to przede wszystkim zachwyt nad młodzieńczym Michaelem Douglasem i podziw nad wciąż wywołującym ciarki na plecach napięciem, które zbudował Lyne. Jego obraz można z całą pewnością potraktować jako pewnego rodzaju feministyczny manifest filmowy, w którym kobieta odważa się przywołać mężczyznę do pionu i zmusza go do poniesienia odpowiedzialności za niekontrolowanie swoich popędów, o których zaspokojeniu z pewnością myślał, że ujdąna sucho. Ponowne obejrzenie Fatalnego zauroczenia może dziś spowodować fantastyczny filmowy powrót do takich obrazów jak Zagraj dla mnie Misty Clinta Eastwooda, Ojczyma Josepha Rubena, czy Lęku pierwotnego w reżyserii Gregory'ego Hoblita.

Fatal Attraction
USA, 1987, 119'
reż. Adrian Lyne, scen. James Dearden, oper. Howard Atherton, edyt. Peter E. Berger, Michael Kahn, prod. Stanley R. Jaffe, Sherry Lansing, dystr. Paramount Pictures.

wtorek, 4 czerwca 2013

Europa Środkowa idzie na wolność

mat.pras.
   Dziś wieczorem we wrocławskim kinie Nowe Horyzonty odbyła się premiera dokumentu Mirosława Jasińskiego Europa Środkowa idzie na wolność

  Mirosław Jasiński to współtwórca Niezależnego Zrzeszenia Studentów na Uniwersytecie Wrocławskim, inicjator podziemnego ruchu Solidarności Polsko-Czechosłowackiej, późniejszy dyrektor Instytutu Polskiego w Pradze, autor filmów dokumentalnych: Gry leśne, uliczne i piwniczne oraz Czechy po pięciu latach.

  Film zabiera widzów z powrotem w wir wydarzeń przełomu ostatnich dekad XX wieku, które wyznaczyły teraźniejszość Polski, Węgier, Czech i Słowacji. Okazuje się bowiem, że choć wybory kontraktowe odbyły się w Polsce 4 czerwca 1989 r., wojska radzieckie stacjonowały na terenie naszego kraju jeszcze do roku 1993. W pozostałych państwach były one obecne jeszcze do wczesnych lat 90.

   Będący naocznym świadkiem tamtych zdarzeń Jasiński, pragnie poprzez film uświadomić widzowi, że proces wyzwalania Polski spod ucisku nieprzyjaznego systemu nie zakończył się na roku 1989, ani bynajmniej na wyborach prezydenckich w 1990 r. Podkreśla fatalne położenie naszego kraju zaraz po rosyjskim puczu Janajewa w 1991 r., który zbiegł się w czasie z finalizowaniem negocjacji w sprawie wyprowadzania wojsk radzieckich z Polski. Jasiński, choć przyznawszy podczas debaty, że woli unikać gdybania nad biegiem historii, podkreślił jak wiele trudu należało włożyć w rozmowy z Sowietami i jak mnóstwo szczęścia przydarzyło się w tym czasie Polakom, nad którym wisiała ewidentna groźba ponownego wtargnięcia żołnierzy radzieckich na polskie ulice.

   Choć odrobinę chaotyczny i niedopracowany technicznie film, jest zapisem ważnych dla kraju wydarzeń, do których być może nie każdy widz miał szansę do tej pory dotrzeć. Tytuł obrazu sugeruje widzowi krnąbrność Europy Środkowej, jej determinację i czekaną z wytęsknieniem ucieczkę ku swobodzie. Niekwestionowanym bohaterem przełomu dekad staje się dla widza, być może wcześniej nieznany, prezydent Świdnicy Jacek Drobny. Samorządowy działacz z wielkim zdecydowaniem wycofywał na własną rękę żołnierzy radzieckich ze swojego miasta i nie zamierzał opóźniać kompletnego wyzwolenia kraju ani o chwilę dłużej, podczas gdy na centralnych szczeblach dopiero debatowano nad ewentualnym pozbywaniem się wojsk ZSRR z Polski. Europa Środkowa idzie na wolność z pewnością podkreśla rolę amatorów i niedoświadczonych polityków w procesach negocjowania z Sowietami i raz jeszcze przypomina widzowi sztandarowe postaci tamtego okresu oraz ich wielki wkład w kształtowanie nowoczesnej historii Polski. 

Europa Środkowa idzie na wolność
Polska, 2012, 90'
reż. i scen. Mirosław Jasiński, współpr. Narodowe Centrum Kultury, Ośrodek Pamięć i Przyszłość, Europejska Sieć Pamięci i Solidarność, wyst. Jan Krzysztof Bielecki, Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Jan Rydel, Vaclav Havel, Lech Wałęsa i inni.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...