Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

wtorek, 25 września 2012

Yuma

    Wokół tego filmu zrobiono jeden z największych marketingowych rozgardiaszów. Od samego początku była mowa o fantastycznym, niebanalnym temacie, o druzgocącej roli Tomasza Kota i wspaniałym Gierszale. Oczywiście, jak zwykle towarzyszyły temu hasła o jednym z najlepszych filmów roku. I co? I niewiele się pomylili ci, którzy tak o tym trąbili. Chociaż pierwsze ujęcia zapowiadają katastrofę, a widz ma ochotę zasłonić dłońmi oczy, to dalej jest już tylko lepiej i lepiej. Całościowo.

    Oś fabularną Yumy (reż. Piotr Mularuk) wyznaczają losy nieco niepozornego z początku Zygi (Jakub Gierszał). Młody chłopak żyje w rzeczywistości, która choć lepsza od wcześniejszej, jest daleka od ideału. Główny bohater mieszka w małej miejscowości tuż przy granicy Polski z NRD i jak cała reszta swoich przyjaciół jest przekonany o tym, że stać go na lepsze życie. Nie mając jednak pomysłu na przebicie się przez kłęby szarości ówczesnej Polski, marnotrawi swój czas. Czasami obejrzy też Dynastię. I całe szczęście, bo to właśnie przy jej wspólnym oglądaniu z figlarną ciocią (Katarzyna Figura), wpadnie na pomysł pewnego ryzykowanego przedsięwzięcia.

    Zachęcony przez ciocię Zyga postanawia zająć się jumaniem, a więc kradzieżą dóbr z NRD. Za przyzwoleniem wszystkich ważniejszych osobistości swojego miasteczka zabiera z tamtejszych sklepów ile wlezie.Do bagażnika pakuje wszystko od A do Z. Potem ku uciesze rodaków sakramentalnie niemalże rozdaje zdobycze słowami "bierzcie z tego wszyscy". A oni biorą i są zadowoleni. Zawsze jednak znajdzie się ktoś, komu to będzie przeszkadzać.

    Pulsująca żyłka biznesu u Zygi niezwykle niepokoi pewnego Rosjanina (Tomasz Kot), który w tamtejszej okolicy też chciałby popisać się swoimi zdolnościami przedsiębiorczymi. Grozi głównemu bohaterowi raz, czy dwa. Ten, choć przerażony, dalej robi swoje. A rozochocony sukcesami Zyga nie spocznie tylko i wyłącznie na jumaniu. Na groźbach się więc nie kończy.

    Po tak usilnym napompowaniu atmosfery przed premierą, miało się wrażenie, ze Yuma będzie kompletną klapą. Nie jest jednak. Jest solidnie skonstruowanym obrazem, który pokazuje "jak to kiedyś było". Można go nawet potraktować jako swoistą pamiątkę i zapis fabularny dla przyszłych pokoleń. Pisząc to jednak nachodzi mnie smutna refleksja o tym, że oglądając film Mularuka ma się wrażenie, że tak niewiele się w obrazie polskich miast zmieniło. To jednak kwestia dyskusyjna. Jak ta, czy nie lekką kompromitacją jest powołanie się reżysera na początku filmu na definicję "jumania" zaczerpniętą z Wikipedii. Możliwe też, że to z mojej strony tylko zwyczajne czepialstwo. Zawiodłam się też na innej rzeczy. Oglądając Yumę ma się bowiem wrażenie, że reżyser zbyt usilnie chciał zamieścić w fabule pewne watki. Wynika z tego wiele niedopowiedzeń, a szkoda. Główne role obrazu fantastycznie urzeczywistnione zarówno przez Gierszała, jak i Kota. Przekonująca, choć już widziana w podobnych rolach, Katarzyna Figura. Co z tego jednak, gdy najbardziej sympatyczną i kuriozalną wręcz postacią pozostaje grany przez Jakuba Kamieńskiego, Młot? Zobaczyć trzeba i samemu należy ocenić, bo opinie o Yumie są bardzo różne. Tak, czy inaczej - nie taki diabeł straszny, jak go malują.

czwartek, 13 września 2012

Wizyta i Żeby nie bolało

Urszula Flis w rozmowie z dziennikarką ( kadr filmu Żeby nie bolało)
Wypada chyba stwierdzić, że postać kobiety pracującej na wsi kojarzy się współczesnym przede wszystkim z bohaterkami Chłopów Reymonta, a więc z Hanką i Jagną. Da się wtenczas już zauważyć, że o wiele bardziej w pamięć zapadają sylwetki męskie tego środowiska. Zarówno z literatury, jak i fabuły filmowej. W 1974 roku reżyser Marcel Łoziński popełnił dokument zatytułowany Wizyta, w którym odwiedził dom rodzinny Urszuli Flis. Po nieco ponad dwudziestu latach powrócił tam i ponownie wtargnął w życie pracującej na wsi kobiety, której świadome wybory życia w pojedynkę i bezgranicznego oddania literaturze wzbudziły w okolicznych śmiech i pogardę dla jej osoby. Powstało wówczas, w 1997 roku Żeby nie bolało. Doskonały film dokumentalny, którego bohaterka świadomie zagrała na nosie tradycji polskiej wsi. Wiele tracąc i jednocześnie zyskując.

W początkowych fragmentach Żeby nie bolało, reżyser przywołuje całość sfilmowanej ponad dwadzieścia lat wcześniej Wizyty. Powstaje dzięki temu obraz pełny i zrozumiały dla widza. Łoziński przedstawia postać Urszuli Flis, z którą wywiady przeprowadzają niejednocześnie dwie znane dziennikarki ze stolicy. Sylwetkę kobiety przybliżają widzowi także okoliczni zainteresowani, o których opinię prosi w „Wizycie” dziennikarka. Już na wstępie wiadomo więc, że Urszula jest osobą budzącą kontrowersje. Sama dziewczyna zbywa to jednak uśmiechem, zapewniając, że każda wieś musi mieć swojego dziwaka.

Flisówna nie wpisuje się w schemat kobiety pracującej na wsi. Po pierwsze nie ma męża, ani nawet na miejsce takiego kandydata. Myśli o tym, że nie poradzi sobie bez niego na gospodarstwie nie zaprzątają dziewczynie głowy. Przeczuwający jakby nadchodzącą katastrofę sąsiedzi i pospiesznie wskazują drugą „wadę” Urszuli. Nieustannie buja w obłokach, w których ramiona porywają ją kolejni bohaterowie literaccy. Na okrągło siedzi w książkach, co na wsi jest nie do pomyślenia, ponieważ w opinii okolicznych Urszula zaniedbuje domowe obowiązki. Sama zainteresowana nie widzi w tym jednak nic złego i sprytnie ucina wścibskie plotki zaznaczając, że podczas pracy nie można myśleć tylko i wyłącznie o sprawach przyziemnych.

Pierwsza wizyta Łozińskiego w domu Flisów pokazuje zderzenie dwóch światów. Jeden z nich reprezentuje wielkomiastowa dziennikarka, która usilnie stara się nakłonić Urszulę do poszerzania swoich horyzontów we właściwym dla tego miejscu. Namawia dziewczynę nie wprost do kształcenia się na uniwersytecie. Zdezorientowana Urszula niechętnie przyjmuje porady. Dziarsko i zdecydowanie zaznacza, że literatura to jej miłość i sposób na ucieczkę od codzienności. Czyż uczucie nie osłabłoby gdyby przemierzanie bezkresnych stron książek stało się rutyną? – zapyta później.

Reżyser Marcel Łoziński
Po upływie ponad dwudziestu lat Łoziński wraca do wsi, w której mieszka Urszula. Do przeprowadzenia wywiadu z nią zaprasza doświadczoną dziennikarkę. Zapyta ją, czy wydarzenia 1989 roku zmieniły jej życie. Zainteresuje się jej dolą na gospodarstwie. Zatroszczy się o samotność i o trud dnia codziennego. Sprowokuje do rozmyślań na temat tego, co być mogło. Na temat tego, co być może zbyt pochopnie utraciła.

                 Dwa połączone ze sobą kontekstowo dokumenty reżysera, a więc Wizyta (1974) i Żeby nie bolało (1998) stanowią do bólu prawdziwy i przejmujący obraz kobiety na wsi. Nie tej stereotypowej oczywiście, której ciepły wizerunek widzimy oczami wyobraźni. W obu filmach niezwykle umiejętnie i mocno nakreślono portret kobiety, którą wieś postrzega jako dziwadło i odszczepieńca. Dlaczego? Ponieważ zdecydowała się żyć w pojedynkę, samodzielnie dbać o gospodarstwo i chorą matkę. Dlatego, że uciekała od otaczającej ją codzienności w książki, wypełniając wolne chwile błogim bujaniem w obłokach. Reżyser w sposób znakomity, bo wielowątkowy, przedstawia zatwardziałość polskiej tradycji. I tę jedną, która chciałaby wyjść jej naprzeciw.

niedziela, 9 września 2012

Frankie i Johnny

    "Frankie i Johnny byli zakochaną parą, a przynajmniej tak szła ta historia..." śpiewał wieki temu Sam Cooke. I choć piosenkowa miłość nie kończy się dobrze, a Frankie Johnnego zabija to jest jeszcze jej filmowa wersja. W niej losy zakochanych toczą się troszkę inaczej. Na całe szczęście! W 1991 roku Garry Marshall nakręcił przepiękny, lecz nieoczywisty romans. Frankie i Johnny jest obrazem, który wywołuje u współczesnego widza emocje, których skąpią nowoczesne produkcje.

    Frankie (Michelle Pfeiffer) pracuje jako kelnerka w jednej z nowojorskich knajpek. Do tej pory życie dało już dziewczynie nieźle popalić, więc do wszystkiego stara się podchodzić z rezerwą. Wydaje się być zadowolona ze swojej obecnej sytuacji, jednak w głębi serca marzy jeszcze o czerpaniu z życia garściami. Ale jak miałaby to zrobić skoro ono bezlitośnie formuje przeciwko niej swoje piąstki i nieźle boksuje? Frankie woli więc trzymać się na uboczu i obserwować. Pozwala rzeczom się dziać po prostu.

    Po spotkaniu Johnnego (Al Pacino) będzie musiała jednak zmienić swoją taktykę. Podstarzały, acz nad wyraz zadziorny Grek wyszedł właśnie z więzienia i został kucharzem restauracji, w której pracuje Frankie. Dziewczyna od razu wpada mu w oko. Johnny podejmuje więc pierwsze próby poskromienia złośnicy i jedna za drugą składa zakłopotanej Frankie propozycje randki. Choć bohaterka konsekwentnie odrzuca zaloty natręta to ostatecznie mu ulega. Zakochują się w sobie. Oczywiście niejednocześnie. Odczuwający niemiłosiernie upływający czas Johnny chce jak najszybciej sformalizować związek. Ona nie chce o tym słyszeć. A więc cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.

    Historia więc stara jak świat, a jednak nieubłaganie chwyta za serce. Film Frankie i Johnny trzeba zobaczyć nie tylko ze względu na młodziutką i przepiękną Michelle Pfeiffer, czy legendarnego Ala Pacino. Według mnie należy na niego spojrzeć pod tym samym kątem, co na niedawno opisywany obraz Kiedy Harry poznał Sally. Jest to film, który już się nie powtórzy. Dziś wydaje się królować zupełnie inne aktorstwo. To, co kiedyś było urzekająco teatralne w grze zawodowców teraz jest wypierane przez realizm i autentyczność. Wrażenia duchowe schodzą na dalszy plan, a ich miejsce zajmują doznania estetyczne. To, co było kiedyś uznawane za znakomite dziś jest już właściwie dla niektórych tylko przeżytkiem. Dlatego warto wracać do takich filmów jak Frankie i Johnny. Aby posłuchać pięknej historii, wczuć się i nie móc oderwać od tytułu do końca życia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...