Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

niedziela, 28 października 2012

Niewierni

Żródło: http://golem13.fr/les-infideles-4-affiches/
    Niewierni pojawiają się na ekranach naszych kin nie tak długo po ogromnym sukcesie Nietykalnych. Przed francuskim filmem (reż. Emmanuelle Bercot, Fred Cavayé, Alexandre Courtes, Jean Dujardin, Michel Hazanavicius, Eric Lartigau, Gilles Lellouche, Jan Kounen) stoi zatem wielkie wyzwanie rozbawienia widza do łez. Na jednym z popularnych polskich portali filmowych, Niewierni oceniani są niezwykle nisko, a zamieszczone pod opisem filmu komentarze są więcej niż negatywne. Jestem jednak zdania, że wypowiadajacy się tam użytkownicy są w błędzie, bo film obejrzałam w zeszłym tygodniu i absolutnie nie uważam go za stratę czasu. O jednym jednak trzeba pamiętać - do kina nie można wybierać się z wygórowanymi oczekiwaniami. 
    Film Niewierni jest splotem zabawnych (lub mniej) etiud, których bohaterami są pocieszni figo-fago. Widz ma szansę obserwować w jaki sposób tym wątpliwym gentelmanom udaje się prowadzić podwójne życie. Każdy z nich posiada własne upodobania co do kobiet i widzi w nich uosobienie skrajnie różnych cech, które świadczą o atrakcyjności dam. Niektórzy stracą głowę dla pięknych, długonogich blondynek, inni dla niepoważnych licealistek, a jeszcze kolejni dla kobiet w dojrzałym wieku. Pozostałej będzie wszystko jedno, byleby tylko wybranka była napalona. Nie zabraknie także zamiłowanego fana S&M. Wszystkie pojedyńcze historie składają się na mozaikę, wśród której znajdzie się każdy typ dowcipkowania, ale nie tylko. Na przemian będzie zabawnie i refleksyjnie.
Źródło: http://www.listal.com/viewimage/3893287
    Gdybyśmy już koniecznie chcieli porównać Niewiernych do Nietykalnych to oczywiście ci pierwsi wypadają nad wyraz blado. Jest to jednak bezcelowe, gdyż oba te obrazy poruszają zupełnie inną tematykę, a film taki jak Nietykalni przydarza się raz na kilka lat. Bawiąc i doprowadzając do łez praktycznie każdego widza. Niewierni są dobrze skonstruowaną propozycją, zaskakującą i trafiającą do widza o nieco rubasznym poczuciu humoru. Za słabą stronę filmu można jedynie uznać zagmatwanie fabuły i zbytnie rozbudowanie postaci (w pewnym momencie właściwie już nie wiadomo kto jest czyją żoną). Wątek pechowego podrywacza, któremu nie poszczęściło się podczas pracowniczego zjazdu był raczej zbędny. Mimo tego jednak Niewierni to film, który warto zobaczyć. Jest to obraz lekki, przyjemny i nieoczywisty. Sceny zgrupowania anonimowych podrywaczy - bezbłędne! Także ścieżka dźwiękowa do filmu na długo pozostanie nam w pamięci, a Have love, will travel grupy The Sonics było idealnym wyborem w początkowych scenach filmu. 
P.S. Więcej tak długich przerw w pisaniu nie będzie!  

wtorek, 2 października 2012

Nowe horyzonty przed wrocławskim Heliosem

Główne wejście do kina. Fot. www.nowehoryzonty.pl
     Przy Kazimierza Wielkiego we Wrocławiu od zawsze można było dobrze spędzić wieczór. Wystarczyło tylko wejść do kina Helios, wybrać interesujący nas seans i relaksować się w ciemnościach sali w towarzystwie ulubionych aktorów. Od niedawna organizatorzy kina sięgnęli dalej, ponad horyzont masowej rozrywki. Rozkochany we Wrocławiu Roman Gutek wraz ze swoim Stowarzyszeniem Nowe Horyzonty postanowił stworzyć w tym miejscu wielowymiarową przestrzeń kulturalną. Odmieniony wrocławski multipleks funkcjonuje w swojej nowej odsłonie od 31 sierpnia 2012. Warto się tam wybrać!

     Helios NH jest rajem dla miłośników filmu i tzw. kina artystycznego. Pomysłodawca przedsięwzięcia i jego główny architekt, Roman Gutek przyznaje, że takie miejsce miastu było potrzebne. Chciał, aby odbywające się tutaj każdego roku święto filmu nie kończyło się ostatniego dnia festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty (dawniej Era Nowe Horyzonty), którego Wrocław od 2006 jest gospodarzem. Stowarzyszenie NH pragnie swoim projektem uwrażliwić odbiorców, a tym samym przyczynić się do popularyzacji kina ambitnego i kultury w ogóle. Poza rozlicznymi seansami, na których pokazywane będą najważniejsze tytuły filmowe, zainteresowani będą mogli w tym miejscu także uczestniczyć w różnych przeglądach, festiwalach, szkoleniach i warsztatach. Pomysłów jest w bród, a każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. 
Parter kina. Fot. www.nowehoryzonty.pl
     Październik i listopad w Heliosie będą obfitowały w różne wydarzenia kulturalne. Poza stałymi punktami programu (weekendowe poranki z dziećmi, warsztaty dla seniorów, seanse) odbędą się wyjątkowe projekcje i festiwale . Jeden z nich, Avant Art Festival, właśnie się rozpoczął. Od 13 października widzowie kina będą mieli szansę obejrzeć relacjonowane na żywo transmisje opery z The Metropolitan Opera w Nowym Jorku. W dniach 12 - 18 października odbędzie się Przegląd Kina Niemieckiego. Niedługo po nim Festiwal Filmów Koreańskich (19 - 25 października). Od 26 października do 1 listopada Helios będzie gościł Tournee Nowe Horyzonty, na którym zaprezentowane zostaną nagradzane na tegorocznych, międzynarodowych festiwalach filmowych obrazy. Od 13 do 18 listopada będzie można wybrać się na 3 edycję American Film Festival. Koniec miesiąca (23 listopada - 2 grudnia) zaowocuje retrospektywą "Inne światy Wernera Herzoga"
Kinowa kawiarnia. Fot. www.nowehoryzonty.pl
     Nowy, odmieniony Helios to miejsce, do którego fajnie jest się wybrać. Choć dopiero się rozkręca, to można przypuszczać, że z pewnością spotka się z pozytywnym odbiorem wrocławian (i nie tylko). To miejsce, w którym można zobaczyć filmy mądre i dobre. Przy tym jednak jest to kino inne od wszystkich. Tylko tutaj klasyczne obrazy są na równi ze współczesnymi przebojami festiwalowymi. Helios nie mówi też jednym językiem. Zaproponowane przez Stowarzyszenie filmy są efektami pracy ludzi z najróżniejszych zakątków świata. Na dodatek można tutaj zobaczyć rzeczy, do których samodzielnie ciężko byłoby się dokopać. O tym, co Helios NH proponuje w swoim repertuarze można przekonać się na stronie www.heliosnh.pl. Do zobaczenia!

wtorek, 25 września 2012

Yuma

    Wokół tego filmu zrobiono jeden z największych marketingowych rozgardiaszów. Od samego początku była mowa o fantastycznym, niebanalnym temacie, o druzgocącej roli Tomasza Kota i wspaniałym Gierszale. Oczywiście, jak zwykle towarzyszyły temu hasła o jednym z najlepszych filmów roku. I co? I niewiele się pomylili ci, którzy tak o tym trąbili. Chociaż pierwsze ujęcia zapowiadają katastrofę, a widz ma ochotę zasłonić dłońmi oczy, to dalej jest już tylko lepiej i lepiej. Całościowo.

    Oś fabularną Yumy (reż. Piotr Mularuk) wyznaczają losy nieco niepozornego z początku Zygi (Jakub Gierszał). Młody chłopak żyje w rzeczywistości, która choć lepsza od wcześniejszej, jest daleka od ideału. Główny bohater mieszka w małej miejscowości tuż przy granicy Polski z NRD i jak cała reszta swoich przyjaciół jest przekonany o tym, że stać go na lepsze życie. Nie mając jednak pomysłu na przebicie się przez kłęby szarości ówczesnej Polski, marnotrawi swój czas. Czasami obejrzy też Dynastię. I całe szczęście, bo to właśnie przy jej wspólnym oglądaniu z figlarną ciocią (Katarzyna Figura), wpadnie na pomysł pewnego ryzykowanego przedsięwzięcia.

    Zachęcony przez ciocię Zyga postanawia zająć się jumaniem, a więc kradzieżą dóbr z NRD. Za przyzwoleniem wszystkich ważniejszych osobistości swojego miasteczka zabiera z tamtejszych sklepów ile wlezie.Do bagażnika pakuje wszystko od A do Z. Potem ku uciesze rodaków sakramentalnie niemalże rozdaje zdobycze słowami "bierzcie z tego wszyscy". A oni biorą i są zadowoleni. Zawsze jednak znajdzie się ktoś, komu to będzie przeszkadzać.

    Pulsująca żyłka biznesu u Zygi niezwykle niepokoi pewnego Rosjanina (Tomasz Kot), który w tamtejszej okolicy też chciałby popisać się swoimi zdolnościami przedsiębiorczymi. Grozi głównemu bohaterowi raz, czy dwa. Ten, choć przerażony, dalej robi swoje. A rozochocony sukcesami Zyga nie spocznie tylko i wyłącznie na jumaniu. Na groźbach się więc nie kończy.

    Po tak usilnym napompowaniu atmosfery przed premierą, miało się wrażenie, ze Yuma będzie kompletną klapą. Nie jest jednak. Jest solidnie skonstruowanym obrazem, który pokazuje "jak to kiedyś było". Można go nawet potraktować jako swoistą pamiątkę i zapis fabularny dla przyszłych pokoleń. Pisząc to jednak nachodzi mnie smutna refleksja o tym, że oglądając film Mularuka ma się wrażenie, że tak niewiele się w obrazie polskich miast zmieniło. To jednak kwestia dyskusyjna. Jak ta, czy nie lekką kompromitacją jest powołanie się reżysera na początku filmu na definicję "jumania" zaczerpniętą z Wikipedii. Możliwe też, że to z mojej strony tylko zwyczajne czepialstwo. Zawiodłam się też na innej rzeczy. Oglądając Yumę ma się bowiem wrażenie, że reżyser zbyt usilnie chciał zamieścić w fabule pewne watki. Wynika z tego wiele niedopowiedzeń, a szkoda. Główne role obrazu fantastycznie urzeczywistnione zarówno przez Gierszała, jak i Kota. Przekonująca, choć już widziana w podobnych rolach, Katarzyna Figura. Co z tego jednak, gdy najbardziej sympatyczną i kuriozalną wręcz postacią pozostaje grany przez Jakuba Kamieńskiego, Młot? Zobaczyć trzeba i samemu należy ocenić, bo opinie o Yumie są bardzo różne. Tak, czy inaczej - nie taki diabeł straszny, jak go malują.

czwartek, 13 września 2012

Wizyta i Żeby nie bolało

Urszula Flis w rozmowie z dziennikarką ( kadr filmu Żeby nie bolało)
Wypada chyba stwierdzić, że postać kobiety pracującej na wsi kojarzy się współczesnym przede wszystkim z bohaterkami Chłopów Reymonta, a więc z Hanką i Jagną. Da się wtenczas już zauważyć, że o wiele bardziej w pamięć zapadają sylwetki męskie tego środowiska. Zarówno z literatury, jak i fabuły filmowej. W 1974 roku reżyser Marcel Łoziński popełnił dokument zatytułowany Wizyta, w którym odwiedził dom rodzinny Urszuli Flis. Po nieco ponad dwudziestu latach powrócił tam i ponownie wtargnął w życie pracującej na wsi kobiety, której świadome wybory życia w pojedynkę i bezgranicznego oddania literaturze wzbudziły w okolicznych śmiech i pogardę dla jej osoby. Powstało wówczas, w 1997 roku Żeby nie bolało. Doskonały film dokumentalny, którego bohaterka świadomie zagrała na nosie tradycji polskiej wsi. Wiele tracąc i jednocześnie zyskując.

W początkowych fragmentach Żeby nie bolało, reżyser przywołuje całość sfilmowanej ponad dwadzieścia lat wcześniej Wizyty. Powstaje dzięki temu obraz pełny i zrozumiały dla widza. Łoziński przedstawia postać Urszuli Flis, z którą wywiady przeprowadzają niejednocześnie dwie znane dziennikarki ze stolicy. Sylwetkę kobiety przybliżają widzowi także okoliczni zainteresowani, o których opinię prosi w „Wizycie” dziennikarka. Już na wstępie wiadomo więc, że Urszula jest osobą budzącą kontrowersje. Sama dziewczyna zbywa to jednak uśmiechem, zapewniając, że każda wieś musi mieć swojego dziwaka.

Flisówna nie wpisuje się w schemat kobiety pracującej na wsi. Po pierwsze nie ma męża, ani nawet na miejsce takiego kandydata. Myśli o tym, że nie poradzi sobie bez niego na gospodarstwie nie zaprzątają dziewczynie głowy. Przeczuwający jakby nadchodzącą katastrofę sąsiedzi i pospiesznie wskazują drugą „wadę” Urszuli. Nieustannie buja w obłokach, w których ramiona porywają ją kolejni bohaterowie literaccy. Na okrągło siedzi w książkach, co na wsi jest nie do pomyślenia, ponieważ w opinii okolicznych Urszula zaniedbuje domowe obowiązki. Sama zainteresowana nie widzi w tym jednak nic złego i sprytnie ucina wścibskie plotki zaznaczając, że podczas pracy nie można myśleć tylko i wyłącznie o sprawach przyziemnych.

Pierwsza wizyta Łozińskiego w domu Flisów pokazuje zderzenie dwóch światów. Jeden z nich reprezentuje wielkomiastowa dziennikarka, która usilnie stara się nakłonić Urszulę do poszerzania swoich horyzontów we właściwym dla tego miejscu. Namawia dziewczynę nie wprost do kształcenia się na uniwersytecie. Zdezorientowana Urszula niechętnie przyjmuje porady. Dziarsko i zdecydowanie zaznacza, że literatura to jej miłość i sposób na ucieczkę od codzienności. Czyż uczucie nie osłabłoby gdyby przemierzanie bezkresnych stron książek stało się rutyną? – zapyta później.

Reżyser Marcel Łoziński
Po upływie ponad dwudziestu lat Łoziński wraca do wsi, w której mieszka Urszula. Do przeprowadzenia wywiadu z nią zaprasza doświadczoną dziennikarkę. Zapyta ją, czy wydarzenia 1989 roku zmieniły jej życie. Zainteresuje się jej dolą na gospodarstwie. Zatroszczy się o samotność i o trud dnia codziennego. Sprowokuje do rozmyślań na temat tego, co być mogło. Na temat tego, co być może zbyt pochopnie utraciła.

                 Dwa połączone ze sobą kontekstowo dokumenty reżysera, a więc Wizyta (1974) i Żeby nie bolało (1998) stanowią do bólu prawdziwy i przejmujący obraz kobiety na wsi. Nie tej stereotypowej oczywiście, której ciepły wizerunek widzimy oczami wyobraźni. W obu filmach niezwykle umiejętnie i mocno nakreślono portret kobiety, którą wieś postrzega jako dziwadło i odszczepieńca. Dlaczego? Ponieważ zdecydowała się żyć w pojedynkę, samodzielnie dbać o gospodarstwo i chorą matkę. Dlatego, że uciekała od otaczającej ją codzienności w książki, wypełniając wolne chwile błogim bujaniem w obłokach. Reżyser w sposób znakomity, bo wielowątkowy, przedstawia zatwardziałość polskiej tradycji. I tę jedną, która chciałaby wyjść jej naprzeciw.

niedziela, 9 września 2012

Frankie i Johnny

    "Frankie i Johnny byli zakochaną parą, a przynajmniej tak szła ta historia..." śpiewał wieki temu Sam Cooke. I choć piosenkowa miłość nie kończy się dobrze, a Frankie Johnnego zabija to jest jeszcze jej filmowa wersja. W niej losy zakochanych toczą się troszkę inaczej. Na całe szczęście! W 1991 roku Garry Marshall nakręcił przepiękny, lecz nieoczywisty romans. Frankie i Johnny jest obrazem, który wywołuje u współczesnego widza emocje, których skąpią nowoczesne produkcje.

    Frankie (Michelle Pfeiffer) pracuje jako kelnerka w jednej z nowojorskich knajpek. Do tej pory życie dało już dziewczynie nieźle popalić, więc do wszystkiego stara się podchodzić z rezerwą. Wydaje się być zadowolona ze swojej obecnej sytuacji, jednak w głębi serca marzy jeszcze o czerpaniu z życia garściami. Ale jak miałaby to zrobić skoro ono bezlitośnie formuje przeciwko niej swoje piąstki i nieźle boksuje? Frankie woli więc trzymać się na uboczu i obserwować. Pozwala rzeczom się dziać po prostu.

    Po spotkaniu Johnnego (Al Pacino) będzie musiała jednak zmienić swoją taktykę. Podstarzały, acz nad wyraz zadziorny Grek wyszedł właśnie z więzienia i został kucharzem restauracji, w której pracuje Frankie. Dziewczyna od razu wpada mu w oko. Johnny podejmuje więc pierwsze próby poskromienia złośnicy i jedna za drugą składa zakłopotanej Frankie propozycje randki. Choć bohaterka konsekwentnie odrzuca zaloty natręta to ostatecznie mu ulega. Zakochują się w sobie. Oczywiście niejednocześnie. Odczuwający niemiłosiernie upływający czas Johnny chce jak najszybciej sformalizować związek. Ona nie chce o tym słyszeć. A więc cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.

    Historia więc stara jak świat, a jednak nieubłaganie chwyta za serce. Film Frankie i Johnny trzeba zobaczyć nie tylko ze względu na młodziutką i przepiękną Michelle Pfeiffer, czy legendarnego Ala Pacino. Według mnie należy na niego spojrzeć pod tym samym kątem, co na niedawno opisywany obraz Kiedy Harry poznał Sally. Jest to film, który już się nie powtórzy. Dziś wydaje się królować zupełnie inne aktorstwo. To, co kiedyś było urzekająco teatralne w grze zawodowców teraz jest wypierane przez realizm i autentyczność. Wrażenia duchowe schodzą na dalszy plan, a ich miejsce zajmują doznania estetyczne. To, co było kiedyś uznawane za znakomite dziś jest już właściwie dla niektórych tylko przeżytkiem. Dlatego warto wracać do takich filmów jak Frankie i Johnny. Aby posłuchać pięknej historii, wczuć się i nie móc oderwać od tytułu do końca życia.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...