Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

czwartek, 5 lipca 2012

Mój tydzień z Marilyn

Źródło: www.postercollective.com
   Zdaje się, że o Marilyn Monroe zostało powiedziane już wszystko. Każdy aspekt jej życia konsekwentnie przemaglowano w tę i we w tę. Niektórzy wciąż jednak czują niedosyt, dlatego mnożą się autorskie biografie, dokumenty, filmy i wspomnienia. Ba! Okazuje się też, że na aukcjach nadal są sprzedawane osobiste pamiątki po aktorce. Rzecz jasna, połowa z nich to podróbki. Atmosfera nienasycenia Monroe i uwielbienia dla jej osoby udzieliła się także reżyserowi Simonowi Curtisowi. To dzięki niemu parę miesięcy temu, po raz pierwszy na wielkim ekranie widz miał szansę zobaczyć i dotknąć prawdziwego portretu filmowej gwiazdy. Odmalował ją idealnie.

   Akcja filmu skupia się na skrzętnie skrywanym "incydencie", w którym miała brać udział najpopularniejsza aktorka lat 50. i 60. Mniej więcej w tym okresie Marilyn (Michelle Williams) po raz pierwszy złożyła swoją wizytę w Wielkiej Brytanii, przy okazji kręcenia tam Księcia i aktoreczki wraz z sir Laurencem Olivierem (Kenneth Branagh). W urokliwej i rozleniwionej scenerii angielskiej wsi Monroe miała nadzieję odpocząć i jednocześnie udowodnić wszystkim swój aktorski talent. Zbyt usilnie jednak.

   Kilka nieudanych prób i obawy przed brakiem akceptacji ze strony pracujących na planie ludzi doprowadziły aktorkę do załamania. Na domiar złego w związku z Arthurem Millerem (Dougray Scott) nadarzył się przykry kryzys. Po cichutku w jej życie wkradła się jednak osoba, która swoją świeżością i bezgranicznym oddaniem potrafiła w mgnieniu oka wyrwać Marilyn ze szponów depresji. Był nią Colin Clark (Eddie Redmayne). Niepozorny asystent filmowy skradł serce aktorki. Przy nim poczuła się chciana, rozumiana i akceptowana taką, jaka była. Pospiesznie dała się ponieść chwili i uwikłać w niedyskretną relację.   

M. Williams jako Marilyn Monroe (www.thefilmstage.com)
   Mój tydzień z Marilyn na podstawie autobiografii wydanej przez Colina, rzuca światło nie tylko na długo skrywaną tajemnicę gwiazdy. Przede wszystkim odkrywa to oblicze Monroe, które na wielkim ekranie, w filmie fabularnym, nie zostało jak dotąd pokazane. Curtis umiejętnie prezentuje rozdarcie Marilyn pomiędzy chęcią pozostania wierną swoim ideałom, a pragnieniem stawiania wyraźnej kropki nad i w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Dobitnie pokazuje to, co wielokrotnie było podkreślane w pamiętnikach i wspomnieniach o aktorce. Mianowicie destrukcyjnie niemalże zagubienie w wyborze drogi do osiągania swoich celów. Wydaje się, że Monroe nie za bardzo wiedziała w jaki sposób w rękach z działami Joyce'a i Camusa ma zwrócić uwagę na siebie i swój talent. Wykorzystywała więc swoją niezawodną broń, a więc kobiecość i seksualność. Doprowadzało ją to jednocześnie do szaleństwa i rozpaczy. Film Curtisa daje widzowi chwilę na spędzenie tygodnia z Marilyn prawdziwą, z krwi i kości. Doczytałam się również, że w jakiś sposób "deseksualizuje" jej postać. Być może. Na pewno uczłowiecza.




2 komentarze:

  1. Może i uczłowiecza, ale jak dla mnie było za mało Marilyn, a za dużo Colina, który mnie jakoś denerwował (nie wiem czy to wina aktora, czy jego kreacji). Uważam, że M.Williams spisała się bardzo dobrze, a Oskara za drugi plan przyznałabym właśnie Kennethowi, który moim zdaniem był po prostu fantastyczny;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No Colin był lekko denerwujący, ale co zrobić kiedy wszystko zostało oparte na jego wspomnieniach. Choć raz mógł chłopak pokazać się szerszej publiczności przy boku Marilyn! :D

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...