Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.
wtorek, 1 maja 2012
The kids are all right
Tym razem znów raczej nie odbiegnę
daleko od swojego ulubionego gatunku, którym jest dramat. The
kids are alright to bowiem film obyczajowy. Lekki, zabawny i
wzruszający. Wprost idealny na leniwe popołudnie. Historia
niebanalna, bo reżyserka Lisa Cholodenko zaprasza widza do
odwiedzenia nieszablonowej rodziny, w której pierwsze skrzypce grają
dwie różne jak ogień i woda mamy. Co zrobią kiedy do ich życia
rubasznie wkroczy tajemniczy dawca nasienia, dzięki któremu na
świat przyszli Joni i Laser?
Nic (Annette
Bening) i Jules (Julianne Moore) tworzą zgraną parę. Na
dodatek dokładają wszelkich starań, aby natarczywi obserwatorzy
postrzegali ich rodzinę jako idealną, pomimo tego, że zbudowana
została na homoseksualnym związku dwóch kobiet. Nie troszczą się
jednak o to w równym stopniu. Nic postrzega siebie jako bardziej
zaangażowaną w budowanie trwałej i kochającej rodziny. Pomimo
tego, że kocha swoją partnerkę nad życie nie potrafi jednocześnie
uznać jej pasji i szczerze docenić. Ta z kolei czuje się
niedowartościowana i po stokroć gorsza. Głęboko skrywane
frustracje zaczynają narastać i dopraszać się o wykrzyczenie. Na
domiar złego córka uroczych bohaterek, Joni (Mia Wasikowska)
wykonuje właśnie telefon do dawcy, z którego życiodajnego
podarunku powstała ona i jej brat Laser (Josh Hutcherson).
Tymczasem dobry duch wszystkich
bezdzietnych par, Paul (Mark Ruffalo) żyje sobie jak gdyby nigdy
nic, nie pamiętając nawet o tym, że w wieku 19 lat postanowił
zgłosić się do banku nasienia i hojnie ofiarować to, w co
wyposażyła go w nadmiarze matka natura. Tym bardziej jest
zaskoczony, gdy pewnego dnia zgłasza się do niego biuro rzeczonej
instytucji z informacją, że jest pilnie poszukiwany. Niebawem
znajdzie się na przedziwnym i krępującym spotkaniu z owocami
swojej nastoletniej przygody. Sympatyczny lekkoduch nie jest sobie w
stanie wówczas wyobrazić, że to nie jedyne, na którym będzie
gościł. Ani przez ułamek sekundy nie pomyśli też, że będzie mógł pogubić się w skomplikowanych relacjach rodzinnych i
zatracić się w uczuciach, o których nigdy by nie powiedział, że w nim drzemią.
Reżyserka proponuje w swoim filmie
nieco inne spojrzenie na współczesną rodzinę. Nie wartościuje
homoseksualnego związku dwóch kobiet, ani nie skupia się też
wokół relacji na osi rodzic-dziecko. W The kids are alright
jest za to opowiedziane w najczystszy sposób o wartości, jaką
stanowi rodzina. Bynajmniej nigdy nie jest idealna, ale to właśnie
świadczy o jej unikalności. Obraz Cholodenko prowokuje do
zastanowienia, że na pewnym etapie życia wszyscy zapragniemy
bliskości, towarzystwa i zrozumienia wśród znanych nam na pamięć
twarzy. Zatęsknimy w końcu za domem, który bynajmniej nie będzie
tylko surowym budynkiem. Z drugiej strony reżyserka umiejętnie
pokazuje, że osiągając to wszystko potrafimy bardzo szybko
zrezygnować z ciepła rodzinnego ogniska na rzecz chwilowej zmiany,
która kusi powiewem przygody i szaleństwa. The kids are alright
to solidna dawka uśmiechu, którą autorzy scenariusza świetnie
wymieszali ze wzruszeniem. Ogląda się lekko i przyjemnie akurat w
środku długiego weekendu majowego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz