|
Źródło: www.impawards.com |
Wydawało mi się, że już nigdy nie dotrę do
One too many mornings (2010)
. Po tym jak zachwyciłam się najnowszym obrazem Michaela Mohana
Save the date, obiecałam sobie, że historii o jednym poranku za dużo będę szukała do upadłego. W końcu mi się udało. Zachwycona zwiastunem, magicznie podekscytowana, szybko włączyłam wideo i... zaczęło się obrzydliwie. Wprost nie mogło gorzej. Poznałam się z Fisherem (Stephen Hale), który najwidoczniej po najwspanialszej nocy w życiu właśnie stawiał czoło jej ubocznym skutkom. Przebolałam to, co jego samego na pewno jeszcze bardziej bolało niż mnie i liczyłam na to, że dalej już będzie lepiej. I było. Na szczęście.
Fisher wynajmuje jedno z pomieszczeń w zaprzyjaźnionym kościele i w zamian za to zajmuje się utrzymywaniem w nim porządku. Przy okazji trenuje także tamtejszą drużynę piłkarską, która nie ukrywajmy nie składa się z orłów. Zadowolony jednak z życia Fisher, czerpie z niego garściami, poświęcając tym zajęciom wszystkie swoje przedpołudnia. Wieczorami wychodzi natomiast na miasto i zamienia się w prawdziwego kocura, podrywając tak naprawdę każdą, która łatwo popadnie mu w ramiona. Solidnie zakrapiane imprezy kończą się przykrościami o poranku. Jednego z nich, Fishera odwiedza stary przyjaciel (Anthony Deptula). Ma na sumieniu pewien poważny problem z związku ze swoją miłością do Rudy (Tina Kapousis). Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że jego spowiednik sam nie znajduje się w lepszej sytuacji. Czy pomogą sobie nawzajem?
|
S. Hale jako Fisher (www.flickr.com) |
W internetowych recenzjach filmu czytamy, że to nietuzinkowa opowieść o przyjaźni i pijackiej rozpuście. I jedno, i drugie widziałam już w lepszym wydaniu. W
One too many mornings dostrzegam jednak nieodparty urok, który powalił mnie na kolana już od pierwszych minut zwiastunu. Nie chodzi tutaj wyłącznie o czarno- białą kolorystykę i klimat, w którym jest utrzymany film. Tym, co przyciąga widzów przed ekrany jest obsada
One too many mornings. Każdy pasuje tutaj wprost idealnie do swojej postaci, a grająca Rudy Tina Kapousis jest niemożliwie przeurocza. Film jest autentyczną i świeżą komedią sytuacyjną, w której historia każdej postaci z osobna, i w połączeniu z innymi jest zabawna, lecz w bardzo specyficzny sposób. Nie każdemu może ten film zatem odpowiadać i od pierwszych minut wyda się wtedy, że fabuła tak naprawdę zmierza donikąd. O
One too many mornings mówi się zatem, że jest filmem wyjątkowo wydajnym i o płynnej fabule, a to połączenie zdarza się dość rzadko w przypadku młodych, niezależnych twórców, którzy za wszelką cenę pragnąc być oryginalnymi, psują swoją wymyślnością fabułę do granic możliwości. Mohan, w przeciwieństwie do nich, zrobił film składny, logiczny, zabawny i z morałem. Warto dać mu szansę i nie zrażać się pierwszymi minutach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz