Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

środa, 9 października 2013

Punkty karne Smarzowskiego


Plakat filmu (www.slizg.eu)
   Polacy to naród pełen bolączek. Nie jesteśmy obojętni  na żadne przewinienia i wbrew pozorom dostrzegamy mnożące się w każdej sferze patologie. O prawdziwości tego stwierdzenia można przekonać się biorąc pierwszy lepszy poranny autobus, w którym dyskutującym o bieżącej polityce seniorom palą się ze złości policzki. Kończy się to tylko jednak na biernym pomstowaniu, na którego odpowiedzi ze stron najmłodszego pokolenia wprost nie możemy się czasami doczekać. Większość z nich poszła jednak do tej pory po rozum do głowy i dawno temu wyjechała już za granicę. Na warcie pozostają 40- i 50-parolatkowie. Być może to właśnie, obce pozostałym pokoleniom poczucie, powoduje, że nasze matki i ojcowie biorą na siebie odpowiedzialność za polską teraźniejszość i wyróżniają się nadzwyczajną aktywnością w dialogu społecznym. Nie uciekają w banały, ani nie biorą nóg za pas. Otwarcie mówią o tym, co uwiera ich w polskim społeczeństwie i podejmują rozpaczliwe nierzadko próby nadawania rzeczom jako takiego ładu. Ich rolą jest zwracanie uwagi na rodzące się wciąż na nowo problemy, a o tych mówi się niemalże wszędzie, a już na pewno w mediach i polityce. Coraz częściej Polacy nie obawiają się zabrać zdania w śmierdzących konserwatyzmem miejscach pracy, w domu, czy nawet przy okazji sobotnich potańcówek ze starymi znajomymi z liceum. Istniejące od niedawna przekonanie, że warto prowokować dyskusję o współczesności możemy zaobserwować także w sztuce i bez wątpienia najbardziej czytelne przesłania o niej płyną z filmu, a w szczególności z obrazów Wojciecha Smarzowskiego. 

    Swoimi filmami reżyser konsekwentnie podburza Polaków przeciwko narodowej kulturze bycia. Pokazuje on bowiem naszą potworną mierność, której poczucie zabijamy bogaceniem się i naśladowaniem zwyczajów zaobserwowanych za granicą.  Każdy z filmów Wojciecha Smarzowskiego kojarzy nam się z poczuciem niewyobrażalnego wstydu – za siebie i za rodaków. I choć wiemy doskonale o tym, że przedstawiona w obrazie rzeczywistość jest niewątpliwie przekoloryzowana, nie możemy się jednocześnie uwolnić od myśli, że inspiracja reżysera nie pochodzi znikąd. Na początku 2013 r., przy okazji premiery Drogówki- najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego- wszystkie natrętne myśli, z którymi pozostawił nas na parę lat po Domu złym (2009) reżyser, wróciły. Tym razem prześwietla on polską policję. Na tę wieść struchleli funkcjonariusze oblegali seanse Drogówki niemalże całą wiosnę.

B. Topa, E. Lubos, R. Wabich i J. Kijowska jako filmowa drogówka (www.filmweb.pl)
   Film Smarzowskiego można skojarzyć w pierwszym momencie z pewnym dość niewybrednym dowcipem. W jednym z nich roztrzęsiony kierowca podaje policjantowi dokumenty do kontroli. Gdy ten bierze je do ręki, rajdowiec prędko zauważa: „Panie władzo! Czy nie wypadło panu przypadkiem właśnie 200 złotych?” W odpowiedzi usłyszał: „Nie, Drogi Panie. Mi wypadłoby 500.” Wszystko, co bowiem wyobrażaliśmy sobie lub wiedzieliśmy na temat policji jest w Drogówce pokazane. Wojciech Smarzowski ukazuje funkcjonariuszy jako skorumpowanych i niepoważnych hulaków, którym w głowie tylko wóda i baby. Bohaterowie jego filmu chętnie przyjmują grube pliki pieniędzy w zamian za darowany mandat, korzystają z usług prostytutek, przeklinają, piją na umór i migają się od odpowiedzialności. Jeden jest tutaj wart drugiego. Wyobrażamy sobie zatem z początku, że film będzie zabawnym splotem etiud o posterunkowych nieudacznikach, który choć rozbawi nas do łez to sprowokuje po wyjściu z kina także pewną refleksję. O swojej pomyłce zorientujemy się jednak, gdy sierżant Rysiek Król (w tej roli Bartłomiej Topa) zostanie oskarżony o morderstwo swojego kolegi po fachu.

   Drogówka nie jest więc ani dramatem, ani komedią. Wypadałoby ją raczej rozpatrywać w kategorii obyczaju lub filmu akcji. Chcąc uwiarygodnić przekaz, Smarzowski zmontował swój film z dwóch różnych ujęć. Aby nie zbijać widza z właściwego tropu, reżyser stara się pokazywać główne wątki filmu dzięki ujęciom profesjonalnego kamerzysty. Wariackie eskapady policjantów sprawiają zaś wrażenie rejestrowanych przez podchmielonego amatora, który szczęśliwie dla siebie znalazł się w posiadaniu odjazdowego telefonu z kamerą. Choć nie zawahał się go użyć, zachwiał się nie raz, co jest dla oczu odrobinę męczące. Czego jednak nie zniesie się dla kawałka dobrego kina? Do tego pytania nie dojdą zdaje się jednak wszyscy widzowie. Większość z nich może potraktować Drogówkę jak „niezłą bekę”, która nie pozostawi po sobie nic jak tylko zdwojoną nienawiść wśród blokersowych rycerzy herbu CHWDP. Inni mogą potraktować film nazbyt poważnie i naiwnie uwierzyć w rzeczywistość, którą Smarzowski ewidentnie podpicował. Idealnie jest podejść do niej z ostrożnością i dystansem, wiedząc jak gdyby, że problemy korupcji i poplecznictwa w miejscu pracy, przymykania oka na prostytucję, zdrady, czy alkoholizm są w Polsce chlebem powszednim. W jednak każdym przypadku, niezależnie od wrażliwości widza, czkawką odbije się po seansie wyświechtane westchnienie: „… bo to Polska właśnie!" i znów będzie nam przykro. 

Drogówka
Polska, 2013, 118'
reż. i scen. Wojciech Smarzowski, zdj. Piotr Sobociński Jr, muz. Mikołaj Trzaska, prod. Film It, dystr. Next Film, wyst. B. Topa, J. Kijowska, R. Wabich, A. Jakubik, M. Dorociński.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...