Podglądania powstają jako najlepszy sposób wypełnienia wolnego czasu. Sprawdzę, czy pisanie o filmach może przynieść tyle samo radości, co oglądanie ich. W polityce, a więc w tym, co studiuję nie znajduję nic z filmowego charakteru. Oczywiście poza abstrakcyjnością i paskudnymi charakterami.

czwartek, 26 lipca 2012

Za płotem

Kadr z filmu
    Kto z nas nie tęskni za dzieciństwem? Szaleńcze pogonie po podwórku, dojadanie na szybko zrobionego przez babcię obiadu, wycieczki nad okoliczne stawy, stawiki i bajorka, obsesyjne wręcz, acz  i pełne miłości wyściskiwanie zwierząt (nawet jeśli zazwyczaj tego nie chciały). Do tego powrócić możemy już tylko w marzeniach. Starszym pokoleniom wydaje się nawet, że to, co przeżyli jako rozkoszni malce nie ma szansy się już powtórzyć dla współczesnych. Przecież technologia poszła do przodu, a komputery, iPody, iPady i inne wynalazki całkowicie zajmują świat najmłodszych. W swoim filmie Za płotem (2005) Marcin Sauter całkowicie temu zaprzecza.
    W 12-minutowym dokumencie zabiera widza do jednej z polskich wsi. Zaglądamy na gospodarstwo, gdzie z dala od wielkomiejskiego zgiełku spokojnie żyje rodzina Stopów. Klaudia, Emilka, Krystian, Patryk, Mateusz i Józef w sposób naturalny przyjmą kamerę do swojego środowiska. Nie popisują się, nie wymyślają i nie starają się niczego na siłę udowadniać. Pokazują prawdę, jak gdyby całkowicie się filmowcami nie przejmując. Ich dzień zaczyna się i kończy późno. Jeżdżą na rowerach, chodzą na ryby, troszczą się o zwierzęta, niewprawnie przebierają i pałaszują smakołyki. Ot, poznają świat. 
     Film Sautera pokazuje, że istnieją jeszcze i chyba mają się całkiem dobrze wiejskie ostoje, które na czas wakacji wypełniają się po brzegi rozbrykanymi maluchami. Niewątpliwie dla niektórych z nich to miejsce zamieszkania. Tak, czy inaczej pobyt tam wydaje się być ogromnym szczęściem. Beztroską, odpoczynkiem i leniwym przeżuwaniem upływającego czasu. Niezwykle czuły obraz, który pozwala się zatrzymać i zatęsknić.

wtorek, 17 lipca 2012

Przepis na podróżowanie według Merekiego

Zdjęcie profilowe reżysera z serwisu Facebook.com
    Na swojej oficjalnej stronie internetowej Mereki pisze o sobie, że jest reżyserem, fotografem i ilustratorem w jednym. Człowiek orkiestra, pomyślimy z przekąsem, jak gdyby wiedząc, że aby być w czymś doskonałym należy poświęcić się temu całkowicie i nie rozmieniać na drobne. Akurat! Uzdolniony chłopak w trzech wspaniałych projektach Move, Eat i Learn pokazuje, że na drugie imię mu Talent. 
    To najpiękniejsze i najbardziej pomysłowe projekty filmowe, jakie widziałam. To migawki z podróży, którą Mereki przebył razem ze swoimi dwoma kolegami. On wszystkie reżyserował i produkował. O dźwięk i fantastyczny montaż zadbał Tim White, ale przecież to nie o nich chodzi, gdy na ekranie widzimy przystojnego 20-parolatka, o którym rozanielone panie marzą, aby zabrał je na wyprawę życia. To Andrew Lees. 
    Przez ułamki sprytnie splecionych sekund Mereki zabiera widza w fantastyczną podróż, o której marzymy aby się nigdy nie skończyła. Wszystko pokazuje tak, jak należy - szybko, pomysłowo, kolorowo i soczyście. Wprawia w wakacyjny nastrój i znakomicie poprawia samopoczucie.
    Na zachętę na blogu umieszczam Move, który trafił do finału Vimeo Festival Awards 2012. Pozostałe 2 projekty Merekiego można obejrzeć na stronie oficjalnej reżysera www.rickmereki.com.


środa, 11 lipca 2012

360

     O samotności i zagubieniu człowieka w świecie powstało już wiele filmów i 360 w reżyserii Fernando Meirellesa nie będzie tutaj żadnym odkryciem na tle pozostałych. Do powtórki z rozrywki i obejrzenia filmu mimo wszystko skutecznie zaprasza promocyjny plakat filmu, na którego tle wyłaniają się trzy wielkie nazwiska - Hopkins, Law i Weisz. One gwarantują nam, że to co zobaczymy będzie czegoś warte. Okazuje się jednak, że to jedynie sprytny chwyt, który jest prztyczkiem w nos od reżysera. Wypromowani aktorzy wystąpią w filmie, jednak historie ich bohaterów przyćmią inne, o wiele istotniejsze i bardziej chwytające za serce. Bez tego mniej lub bardziej zamierzonego zabiegu nie dotarłyby jednak najprawdopodobniej do szerszej publiczności.
    Fabularną oś filmu wyznacza garstka ludzkich historii. Nie każdy spotka się tutaj z każdym, lecz w jakiś sposób losy bohaterów powiążą się prędzej czy później. Widz będzie miał szansę podejrzeć od kuchni życie młodego małżeństwa (Rachel Weisz i Jude Law), które zmęczyło się życiem w poukładanej monogamii i szuka wrażeń poza małżeńską sypialnią. Dzięki postaci Mirkhi (Lucia Siposova) i jej siostrze Annie (Gabriela Marcinkowa) uda się prześledzić realia współczesnej Bratysławy i pozna się niechlubny cel wycieczek młodych kobiet do Wiednia. Współczucie i zainteresowanie wzbudzą nowo poznani Laura (Maria Flor) i John (Anthony Hopkins), którzy odnajdują się na międzynarodowym lotnisku z większym niżby tego pragnęli bagażem doświadczeń . Młodej dziewczyny pech wydaje się nie opuszczać, gdy i w tym samym miejscu nieświadomie natrafia na niebezpiecznego gwałciciela (Ben Foster), dla którego desperacko chce stracić głowę wierząc, że w ten sposób uda jej się wyleczyć złamane serce. Niepozornie trafimy też  na małżeńskie rozdroża, nad którymi bezradnie pochylają się Alyssa (Katrina Vasilieva) i Sergei (Vladimir Vdovichenkov). Rosjanka pragnie opuścić męża dla swojego szefa (Jamel Debbouze), który pomimo gorącego uczucia do niej, odnajduje siebie w sytuacji beznadziejnego wyboru pomiędzy religią a miłością.
    Każdemu z bohaterów 360 na drugie imię jest Niestałość. Łakną oni bowiem zmiany o tyle właśnie stopni. Pragną przewrotu w swoim życiu, natchnienia i zmiany tego, w czym tkwią. Meirelles w sposób bardzo logiczny na przykładzie splotu życiowych etiud pokazuje jak łatwo jest stanąć oko w oko ze zdarzeniem, które owy utęskniony obrót wywoła. Nie zawsze jednak w takim kierunku, jaki sobie naiwnie zaplanujemy. 360 pokazuje, że życiem człowieka rządzi spontaniczność i nieokrzesanie, które przynieść może zarówno dobre, jak i złe stany przyszłe. Reżyser pokazuje solidny obraz współczesności, na którego uwagę zwraca sławnymi postaciami z plakatu. Strzał w dziesiątkę. 

czwartek, 5 lipca 2012

Mój tydzień z Marilyn

Źródło: www.postercollective.com
   Zdaje się, że o Marilyn Monroe zostało powiedziane już wszystko. Każdy aspekt jej życia konsekwentnie przemaglowano w tę i we w tę. Niektórzy wciąż jednak czują niedosyt, dlatego mnożą się autorskie biografie, dokumenty, filmy i wspomnienia. Ba! Okazuje się też, że na aukcjach nadal są sprzedawane osobiste pamiątki po aktorce. Rzecz jasna, połowa z nich to podróbki. Atmosfera nienasycenia Monroe i uwielbienia dla jej osoby udzieliła się także reżyserowi Simonowi Curtisowi. To dzięki niemu parę miesięcy temu, po raz pierwszy na wielkim ekranie widz miał szansę zobaczyć i dotknąć prawdziwego portretu filmowej gwiazdy. Odmalował ją idealnie.

   Akcja filmu skupia się na skrzętnie skrywanym "incydencie", w którym miała brać udział najpopularniejsza aktorka lat 50. i 60. Mniej więcej w tym okresie Marilyn (Michelle Williams) po raz pierwszy złożyła swoją wizytę w Wielkiej Brytanii, przy okazji kręcenia tam Księcia i aktoreczki wraz z sir Laurencem Olivierem (Kenneth Branagh). W urokliwej i rozleniwionej scenerii angielskiej wsi Monroe miała nadzieję odpocząć i jednocześnie udowodnić wszystkim swój aktorski talent. Zbyt usilnie jednak.

   Kilka nieudanych prób i obawy przed brakiem akceptacji ze strony pracujących na planie ludzi doprowadziły aktorkę do załamania. Na domiar złego w związku z Arthurem Millerem (Dougray Scott) nadarzył się przykry kryzys. Po cichutku w jej życie wkradła się jednak osoba, która swoją świeżością i bezgranicznym oddaniem potrafiła w mgnieniu oka wyrwać Marilyn ze szponów depresji. Był nią Colin Clark (Eddie Redmayne). Niepozorny asystent filmowy skradł serce aktorki. Przy nim poczuła się chciana, rozumiana i akceptowana taką, jaka była. Pospiesznie dała się ponieść chwili i uwikłać w niedyskretną relację.   

M. Williams jako Marilyn Monroe (www.thefilmstage.com)
   Mój tydzień z Marilyn na podstawie autobiografii wydanej przez Colina, rzuca światło nie tylko na długo skrywaną tajemnicę gwiazdy. Przede wszystkim odkrywa to oblicze Monroe, które na wielkim ekranie, w filmie fabularnym, nie zostało jak dotąd pokazane. Curtis umiejętnie prezentuje rozdarcie Marilyn pomiędzy chęcią pozostania wierną swoim ideałom, a pragnieniem stawiania wyraźnej kropki nad i w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Dobitnie pokazuje to, co wielokrotnie było podkreślane w pamiętnikach i wspomnieniach o aktorce. Mianowicie destrukcyjnie niemalże zagubienie w wyborze drogi do osiągania swoich celów. Wydaje się, że Monroe nie za bardzo wiedziała w jaki sposób w rękach z działami Joyce'a i Camusa ma zwrócić uwagę na siebie i swój talent. Wykorzystywała więc swoją niezawodną broń, a więc kobiecość i seksualność. Doprowadzało ją to jednocześnie do szaleństwa i rozpaczy. Film Curtisa daje widzowi chwilę na spędzenie tygodnia z Marilyn prawdziwą, z krwi i kości. Doczytałam się również, że w jakiś sposób "deseksualizuje" jej postać. Być może. Na pewno uczłowiecza.




wtorek, 3 lipca 2012

Debiutanci

Debiutanci to hit Mike'a Millsa, który miał swoją światową premierę niecałe 2 lata temu. Od tego czasu usilnie próbowałam go odszukać i obejrzeć. Udało mi się to rok temu, a później nie mniej namiętnie go sobie odświeżałam. Świetny scenariusz i wybitna rola Christophera Plummera. W sam raz na wypełnienie pustki po wieczorach gorących od  kibicowania piłkarskim gwiazdom Euro 2012. 
Głównym bohaterem filmu jest Oliver (Ewan McGregor). Nieco zrezygnowany i posmutniały wiedzie  jednak spokojne, wolne od poważniejszych trosk życie. To jednak, uwielbia robić psikusy. W niedługim czasie bohater dowiaduje się, że jego ojciec (Christopher Plummer) jest gejem i poznaje jego beztroskiego kochanka. Kiedy zdąży się już do tego przyzwyczaić i oswoić z myślą, że musiał być przez cały czas bajecznie krótkowzroczny, w szpitalu informują go, że ten jest nieuleczalnie chory. Na poznawanie ojca czasu już nie ma. Gdzieś po drodze trafia na Annę (Melanie Laurent), która zafascynuje go swoją ekscentrycznością i pozwoli odkryć, że życie toczy się dalej. Że w jednym tempie w cieniu ludzi, w zgodzie spacerują ze sobą życie i śmierć, starość i młodość, miłość i osamotnienie. 
Oliver zaprasza widza do prześledzenia swojej słodko-gorzkiej historii, umiejętnie przeplatając wątki przeszłe z teraźniejszymi. Na swoim przykładzie pokaże, że po trzydziestce miłość się przydarza. Świeża i młodzieńcza, ale też wymagająca poświęceń i rozdzielania czasu między ważne i ważniejsze. Zaprosi do dzielenia się z nim naturalnymi dla każdego człowieka uczuciami. Przed każdym odsłoni swoje życie, dokładnie takim, jakie znamy lub z pewnością odnajdziemy.
Debiutanci to bardzo prosty i piękny film o życiu, lecz oczywiście w wersji amerykańskiej. Miłość będzie tutaj nieco przerysowna, bo dziejąca się w mig, a na dodatek po myśli obu stron. Celebrowanie ostatnich chwil życia i odchodzenie nie przypomni do bólu realistycznej śmierci Barbary z 33 scen z życia,  Szumowskiej. Mills postawił na relację z życia w wersji light. Sukces filmu podwoił bezbłędnie dobranymi McGregorem, Plummerem i Laurent. We wszystko da się tutaj uwierzyć i we wszystko można się wczuć. Bardzo dobry.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...